wtorek, 29 grudnia 2015

Rosja: Kamczatka - Malownicze Esso i nasz pies na niedźwiedzie / cz. 5/10

 - niedźwiedź przyszedł w nocy! mamy rozwaloną spiżarkę! - takie krzyki usłyszałyśmy około 7 rano. Lekko zdezorientowane wychyliłyśmy głowy z namiotu, żeby sprawdzić co się stało. Maciek o poranku poszedł po odłożone kilkadziesiąt metrów dalej jedzenie. Siatki były porozrywane, chleb i parę innych przedmiotów znajdowały się w promieniu kilku metrów od "składziku". Udaliśmy się na oględziny... wszystko wskazywało na to, że to kuny, jenoty, wilki lub inne małe zwierzątka zakradły się i trochę rozpierduchy narobiły. Tak to właśnie zaczął się nasz kolejny dzień na Kamczatce. W planie mieliśmy pokręcić się po Esso. Ponieważ nie chcieliśmy zostawiać rzeczy bez opieki podzieliliśmy się - pół dnia ja z Anią miałyśmy spędzić w miasteczku, a o 14 planowałyśmy zmienić chłopaków. O 8 Maciek z Dilyą i Ilyą poszli na basen (jak to się tu czasem zdarza od Maćka najpierw chcieli 200 rubli za wstęp, ale kiedy pojawił się kierownik stawka zmalała do 100 rubli - tyle ile płacą
Cerkiew w Esso
Rosjanie), ja z Anią wybrałyśmy się do Centrum Informacji Turystycznej. Niestety informacja czynna była od 10:30, Muzeum Etnograficzne od 10:00, a Muzeum Niedźwiedzia od 12:00. Sklepy otwierają o 9:00. Kręcąc się to tu to tam dotarłyśmy na godz. 10:00 do skansenu. Kupiłyśmy bilety i uprzejma pani o mongolskich rysach poprowadziła nas do budynków z ekspozycjami. Na terenie Esso i okolic żyło niegdyś kilka ludów - Koriacy, Itelmeni i Eweni. Ci ostatni przybyli w te rejony ponad 150 lat temu z obszaru dzisiejszej Jakucji. Dziś teren ten zamieszkiwany jest głównie przez Rosjan, jednak niektórzy z rdzennej ludności, zgodnie z tradycją, do tej pory zajmują się wypasem reniferów. Zwierzęta dostarczają im żywności i surowców na ubrania. W muzeum jest wiele pamiątek z ponad stuletniej historii wspólnego życia plemion i ssaków, zwierzęce skóry, przedmioty codziennego użytku, makiety, instrumenty muzyczne. Bardzo ciekawe miejsce, warte zobaczenia.

wtorek, 22 grudnia 2015

Rosja: Kamczatka - Z Kozyriewska do Esso / cz.4/10

Po wieczornej wizycie w bani czuliśmy się super! Wstaliśmy około 8:00. Zapowiadał się słoneczny dzień. Przyznać muszę, że dawno tak dobrze nie spałam jak tej nocy. Przepakowaliśmy plecaki. Poszliśmy do sklepu. Kupiliśmy produkty na śniadanie: serki, pomidory, jajka, gruszkojabłka, niestety nie było nigdzie pieczywa. Marija pojechała do miejscowej piekarni  (o której nie mieliśmy pojęcia) i kupiła dla nas bochen pysznego, świeżego chleba (50 rubli). Naprawdę bardzo dobrze nas ugościła. Śniadanie jedliśmy w bardzo przyjemnych okolicznościach. W ogrodowym namiocie jajecznica smakowała wybornie.
Zebraliśmy się około 11. Przyjechał po nas umówiony przez Mariję miejscowy, swoją Ładą Nivą miał nas zawieźć do Esso, cena   -  4000 rubli. Choć było ciasno (jeden duży plecak oraz kilka małych musieliśmy poupychać między siebie, bo do bagażnika się już nie zmieściły)  to cena była naprawdę atrakcyjna. Pożegnaliśmy się z Mariją, podziękowaliśmy za wszytko i odjechaliśmy. Do przebycia mieliśmy około 170 kilometrów drogą przez las, szutrową, bardzo wyboistą. W czasie podróży przytrafiło nam się kilka nieplanowanych postojów. Nie wiem czy to efekt wjechania przez kierowcę w sporą dziurę zaraz za Kozyriewskiem, czy zwyczajnie auto było mało sprawne, ale psuło się regularnie co kilkadziesiąt kilometrów. Kilka razy oferowaliśmy panu pomoc, ale dzielnie sam swój pojazd naprawiał. Szło mu nieźle. Czas postoju wykorzystywaliśmy na robienie zdjęć, rozmowy, zabawy w kopanie kamieni i na inne porywające rozrywki. 

środa, 16 grudnia 2015

Rosja: Kamczatka - Pobudka z widokiem na Tołbaczik / cz. 3/10

Noc w terenie minęła bardzo spokojnie. Pogoda była dla nas łaskawsza niż w ciągu poprzedniego dnia, a i niedźwiedź żaden nie przyszedł. Wstaliśmy około 7. Promienie słońca po wyjściu na zewnątrz to dobry znak, wspaniale! Na namiocie mieliśmy lodową skorupę, podobnie na butach, sztywne jak gips, chcieliśmy je rozgrzać nad gazem, ale ten również przymarzł. Mokrymi skarpetami z dnia poprzedniego można było zabić. Ogrzaliśmy
Poranek w obozie - budzimy się :)
butlę gazową, Maciek zrobił herbatę, zbieraliśmy się powoli. Nasi nowi znajomi około 8 chcieli wyruszyć – chcieli dogonić grupę, którą my spotkaliśmy dzień wcześniej. Obawiali się, że Ci się o nich niepokoją, a zasięgu w tym rejonie nie było, żeby poinformować, że wszytko jest w porządku. Pokazaliśmy im drogę, wymieniliśmy się numerami i umówiliśmy na telefon. Ruszyli przed siebie. My zjedliśmy śniadanie, wciąż nie byliśmy pewni co robić dalej, iść na przód czy zawrócić. Wdrapaliśmy się na górkę, z której widok był cudowny. Kilka wulkanów i  bezkres przestrzeni – wzruszające. Słońce pięknie odbijało się od zaśnieżonych wzgórz.

poniedziałek, 14 grudnia 2015

Rosja: Kamczatka - Kozyriewsk i trekking w okolicach grupy wulkanów Kluczewskiej Sopki / cz. 2/10

Kozyriewsk, który na mapie jest całkiem sporą miejscowością, okazał się małą wioseczką z piaszczystą drogą i drewnianymi domkami. W Kozyriewsku jest bank, poczta, sklep, piekarnia, apteka, biblioteka i szkoła. Po przyjeździe autobusu lokalne zamieszanie, mieszkańcy przyszli sprawdzić, kto przyjechał? Autobus odjechał i chwilę później ulica opustoszała, tylko psy błąkały się smętnie po wsi. Znowu zaczęło padać... Na przystanku autobusowym zawieszony był szyld: „Questhouse u Mariji“, obok wiaty koksownik (zapewne na chłodne kamczackie dni). Długo nie myśleliśmy, trzeba było zorganizować jakiś nocleg. Damian przepowiedział, że z naszym szczęściem za 30 minut wszytko będzie ogarnięte (nocleg i transport na dzień kolejny). 
Ulice Kozyriewska
Marija mogła nas przenocować za 1000 rubli / osoba (do dyspozycji domek traperski, kuchnia i bania). Idąc w kierunku potencjalnego noclegu pytamy jeszcze miejscowych chłopów dłubiących przy maszynach czy nie znają kogoś, kto mógłby nas zabrać  jutro na kilka dni w okolicę Kluczewskiej grupy wulkanów i martwego lasu. Nikt im do głowy nie przyszedł, jednak kiedy przeszliśmy kawałek zaczęli za nami wołać. Kogoś znają – Andrieja! Zaraz ma przyjechać do Mariji. Tuż przed jej domem Andriej nas dogania, rozmawiamy z nim, zadajemy pytania, mówimy o naszych planach. Trekking ze "Stolików" do martwego lasu to około 5 dni. Może nas tam zawieźć i po kilku dniach w umówione miejsce po nas przyjechać. Za kurs w jedną stronę (ok 60km) chce 22000 rubli – strasznie drogo, także mamy nad czym myśleć!

poniedziałek, 7 grudnia 2015

Rosja: Kamczatka - przygotowania do wyjazdu i deszczowy początek przygody / cz. 1/10

... w końcu nastąpił długo wyczekiwany dzień 27 czerwca 2015 roku. Jest godzina 10:30. Z Anią i Maćkiem siedzimy na lotnisku Tegel w Berlinie. Za niemalże dwie godziny po raz kolejny wyruszymy na wschód, do Rosji, tym razem na Kamczatkę! Skład wyprawy czteroosobowy - Ania, Maciej, Damian ( Żorż) i ja.
Dwa lata temu, kiedy przemierzaliśmy Rosję z zachodu na wschód, ktoś rzucił pomysł, żebyśmy w następną wspólną podróż pojechali na ten wyjątkowy wulkaniczny półwysep, położony na dalekim wschodzie Rosji. Prawdopodobnie każdy z nas był wciąż pod wrażeniem piękna i dzikości Islandii, na której poznaliśmy się rok wcześniej.
Lotnisko w Yelizovie
Myśl rzucona gdzieś nad Bajkałem dojrzewała w nas dość długo. Ceny biletów lotniczych i pogarszająca się sytuacja polityczna z Rosją powodowały, że szanse na wyjazd malały. Wtedy nastąpił dzień, kiedy to Maciek trafił do jednego z radomskich serwisów samochodowych i w oczekiwaniu na obsługę, od niechcenia sprawdził ceny przelotów Moskwa – Pietropawłowsk Kamczacki (PK). Był to dzień grudniowy, roku 2014, rosyjska waluta spadła do historycznego minimum, a to sprawiło, że również ceny biletów lotniczych były znacznie niższe. W połowie grudnia bilet Moskwa – Pietropawłowsk (+ bilet powrotny) kosztował 1560pln. Telefon od Maćka, a zaraz potem mój telefon do Ani. Decyzja była błyskawiczna. Kupujemy! Kwestia dogadania daty wyjazdu i powrotu zajęła nam dzień. W międzyczasie Maciek wysłał maila do Damiana, który to w ogóle, ale to w ogóle nie planował z nami jechać...odpisał tylko, że nas nienawidzi i żeby jemu również bilet zabookować! Ucieszyliśmy się ogromnie, bo skład osobowy sprawdzony i zgrany.

sobota, 5 grudnia 2015

Chorwacja: Tydzień pod żaglami - do Włoch i z powrotem

Moja przygoda z żeglowaniem zaczęła się kilkanaście lat temu. Pierwszy morski rejs odbyłam na żaglowcu szkoleniowym Pogoria, było to jeszcze w minionym wieku. W kierunku Bornholmu, a następnie Malmo i Kopenhagi popłynęliśmy pod koniec września, na Bałtyku szalał wtedy sztorm - odchorowałam to mocno. Kiedy po latach dostałam propozycje zmierzenia się z morzem ponownie, długo się nie zastanawiałam. Jadę!

Weneckie wrota 
Jacht wyczarterowaliśmy w Chorwacji, czekał na nas w miejscowości Pomer niedaleko Puli. Z Krakowa wyruszyliśmy 4 października nad ranem. Było nas dziesięcioro, większość poznałam wsiadając do busa, którym podróżowaliśmy. Gadki szmatki i tak, z krótkimi przerwami, dojechaliśmy do turystycznego miasteczka na południu Istrii. Żaglówkę udostępniła nam firma Adriatic Yacht Charter, był to Elan  431 "Lisa IX". Nie byliśmy pewni dokąd nas poniesie, uzależniliśmy to trochę od pogody. Bardzo chcieliśmy popłynąć do Włoch, do Wenecji. Musieliśmy sprawdzić jakie są wymogi formalne, aby rejs do tego państwa odbyć. Przedstawiciel armatora w trakcie check-inu przekazał nam informacje co przed opuszczeniem wód chorwackich musimy uczynić....

wtorek, 1 grudnia 2015

Rumunia: Karpaty Południowe 4x4 / Droga Transfogaraska / cz. 2/2

Poranek był naprawdę wyjątkowy i bardzo słoneczny. Zjeżdżając w dół zrobiliśmy slalom między pasącymi się krowami, zamknęliśmy za sobą drewnianą bramkę i odjechaliśmy w kierunku południowym. Po drodze zatrzymaliśmy się w miasteczku Rimetea. Osada położona jest u podnóża Góry Seklerskiej. Jest to niewielka miejscowość z zachowaną XVIII-wieczną odnowioną zabudową i zbiornikiem wodnym w centrum, w którym mieszkańcy robią pranie i czyszczą dywany - bardzo klimatycznie. Naprawdę warto tu zajechać. Pokręciliśmy się trochę po starych uliczkach,
uzupełniliśmy wodę w zbiornikach na dachu i udaliśmy się dalej. Kolejna odwiedzona przez nas miejscowość to Aiud. Tu podziwialiśmy głównie kompozycje stworzone z kabli na słupach (odzwyczailiśmy się już trochę od takich rozwiązań). Największą atrakcją miasta jest jednak średniowieczna twierdza obronna znajdująca się w samym centrum, do wnętrz której również zajrzeliśmy. Spędziliśmy tu około godziny, ale raczej nie urzekło nas to miejsce. Z Aiud podążyliśmy do Medias. Wybraliśmy drogę przez łąki i pola, wzdłuż plantacji słoneczników, kukurydzy i innych nieznanych mi upraw, mijaliśmy przydrożne kapliczki. Napotkaliśmy też stado owiec, które wybiegły nam wprost pod samochód z bocznej ścieżki.