W Amsterdamie spędziliśmy tylko kilka godzin, niewiele jak na tak urocze miasto. Nie było ono jednak naszym celem. W stolicy Holandii mieliśmy jedynie przesiadkę, stąd lecieliśmy dalej, przez Londyn i Madryt na kontynent południowoamerykański, do stolicy Peru - Limy.
Kilka minut po południu, samolotem linii lotniczych Adria, wylądowałam na lotnisku Schiphol pod Amsterdamem. Była niedziela, 3 kwietnia. Z Adamem, Karolem i Wojtkiem, z którymi przez najbliższy miesiąc miałam dzielić swoje podróżnicze losy umówiliśmy się w centralnym punkcie miasta, na Placu Dam.
Przemierzałam długie korytarze jednego z największych w europie lotnisk. Najpierw zgarnęłam z punktu odbioru bagażu plecak, po czym szukałam miejsca gdzie na kilka godzin mogłabym go zgubić. Przechowalnia i skrytki mieszczą się w podziemiu, w okolicy hali przylotów nr 1 i 2. Opłata za jeden dzień pozostawienia bagażu wynosi 7€, natomiast koszt wynajęcia dużej skrytki to 9.5€ (2016 rok). Lżejsza o 16,5 kg zaczęłam rozglądać się za transportem do centrum miasta. Padło na pociąg - z biletem w ręku ( zapłaconym bilonem za 5.2€, te opłacone kartą kosztują 5.7€, zakup w holu lotniska) popędziłam w kierunku peronu kolejowego. Schodząc schodami w dół wysłałam chłopakom smsa "wszytko ogarnięte, niebawem będę". A po chwili kolejnego "jednak nie, pociągi do centrum nie jeżdżą!". Tłum ludzi próbował ustalić co się stało i kiedy kolejka znowu ruszy. Chaos trwał 30 minut, po czym kursowanie pociągu do centrum wznowiono. Dojazd z lotniska do stacji Amsterdam Centraal trwa 15 minut. Chwile po godzinie 14, zatłoczoną ulicą, głównym deptakiem miasta podążałam w kierunku Placu Dam. Mijając kawiarniane ogródki, budki z frytkami i lodami w ciągu 10 minut dotarłam na umówione miejsce. Chłopaki już czekali. Powitalne uściski, a po nich rozważania od czego zacząć zwiedzanie miasta.