czwartek, 3 marca 2016

Islandia 4x4: Wulkany, wodospady, burza pyłowa i porwana przez wodę droga, czyli o naszych pierwszych dniach w krainie ognia i lodu / cz.1/2

W Norwegii można spotkać trolle, a na Islandii? ..... na Islandii mieszkają elfy (choć trolle podobno też). Żyją w lasach, w źródłach, studniach, zamieszkują wzgórza i pola zastygłej lawy - według wierzeń spotkać je może każdy. My żadnego nie spotkaliśmy, a zaglądaliśmy to tu to tam ;) ...no ale po kolei!

Marząc od wielu lat o wyjeździe na tę wulkaniczną wyspę kombinowałam jak to zrobić, przez cztery lata kombinowałam, aż w końcu wykombinowałam :) Napisałam wiadomość do Piotrka, który Islandię już kilka razy odwiedził i tak się składało, że kolejnej wyprawy w to miejsce póki co NIE planował. Pod wpływem uroku czterech dziewczyna dał się jednak namówić ;). 5 sierpnia 2012 roku, obładowanym po sufit Nissanem Patrolem, ruszyliśmy w kierunku duńskiego Hirtshals, skąd odpływa prom na Wyspy Owcze i Islandię. Jechaliśmy w szóstkę: Piotrek, Kasia mama, Dorotka, Kasia, Ja i Miś Stefan (w bagażniku) - tradycyjna Polska rodzina ;). Kilkunastogodzinny czas przejazdu wykorzystaliśmy na rozmowy, gry słowne i żarty. Na północ Danii dojechaliśmy około godziny 20. Przed snem weszliśmy jeszcze na latarnię morską skąd podziwialiśmy zachód słońca nad Morzem Północnym. Obóz rozbiliśmy nieopodal, zasnęliśmy szybko.

Hirtshals - w oczekiwaniu na poranny prom
O 6:50 pobudka, w deszczu zwijaliśmy namioty, dość mocno wiało - zakładaliśmy że to przedsmak tego co nas czeka na Islandii. Wjechaliśmy na prom. Tu spędzimy najbliższe 48 godzin. Każdy robił na co miał ochotę: przeglądaliśmy mapy, oglądaliśmy filmy, rozmawialiśmy o miejscach, które chcemy zobaczyć, jedliśmy - w cenie biletu wliczone były dwa posiłki. Po ponad 30 godzinach dopłynęliśmy do Torshavn. To największe miasteczko Archipelagu Wysp Owczych powitało nas deszczem i wiatrem. Ponieważ prom miał opóźnienie nie mogliśmy zejść na ląd. Urocze małe kolorowe domki na tle zielonych zboczy mogliśmy podziwiać jedynie z pokładu statku.
Kolejnego poranka było już dużo lepiej, do portu w Stöðvarfjörður wpływaliśmy przy pięknej, słonecznej pogodzie. Po odprawie wjechaliśmy na ląd, do niewielkiego miasteczka, które na chwilę opanowane zostało przez turystów. W Egilsstadir nabraliśmy do baniaków wodę i ruszyliśmy wschodnim wybrzeżem na północ (droga numer 94), rozglądając się za miejscem na śniadanie. Z drogi głównej skręciliśmy na szutrówkę 949, którą dotarliśmy do błękitnego jeziora z niedużą wysepką. Tak! To było miejsce naszego pierwszego posiłku - sielsko, anielsko.
Zapowiadało się naprawdę dobrze!
Czas na śniadanie!
Najedzeni, naszym czterokołowym rumakiem, pojechaliśmy drogą 917 na północ. Dotarliśmy do miejsca skąd podziwiać mogliśmy zatokę Héraðsflói.
Korzystając z możliwości samochodu 4x4 postanowiliśmy zboczyć trochę z trasy. Dojechaliśmy do krawędzi wysokiego klifu. Krajobraz księżycowy, malowniczo, pięknie. Po południu przemieściliśmy się do wąwozu Ausbyrgii, doliny otoczonej skalnymi ścianami w kształcie podkowy - podobno kształt ten uzyskał w wyniku silnego przesunięcia trzech lodowców. Siła natury jest naprawę potężna. Tego dnia zobaczyliśmy również Dettifoss od strony wschodniej. Tym razem Stefan poszedł z nami. Miejsce robi wrażenie! Jest to najpotężniejszy wodospad w Europie, a woda z niego wpada do głębokiego na 100 metrów wąwozu. Barwa pędzącej wody była koloru szaro - brązowego, co zaniepokoiło trochę Piotrka (obawiał się, zresztą słusznie, dużych ilości wód w interiorze). Choć mogłabym się tak w tę wodę wpatrywać i wpatrywać to musieliśmy jechać. Najpierw na kemping z prysznicem w okolice Myvath, a potem gdzieś w plener na nocleg. Rozbiliśmy obóz na wrzosowej polanie, lekko za krzakami, żeby nas z drogi nie było widać.
Rozmowy Polaków nad Dettifossem
Kolejnego dnia pogoda na Islandii okazała się równie łaskawa co poprzedniego. W słońcu i widokiem na wulkan śniadanie smakowało jakoś tak lepiej niż zwykle. Spakowaliśmy obóz i ruszyliśmy drogą 863. Popędziliśmy nawdychać się siarki przy "bulgotkach", a później w kierunku pól geotermalnych Krafla oraz wulkanu Krafla. Żeby rozruszać kości wdrapaliśmy się na nieczynny już wulkan i zrobiliśmy sobie po nim spacer. Krater wulkanu wypełnia woda o barwie turkusowej. Obeszliśmy go dookoła, widoki że ho, ho! Wiatr przepędził nas jednak ze szczytu bardzo szybko. Zeszliśmy i ruszyliśmy przed siebie. Nad Dettifoss, z tym, że tym razem od strony zachodniej dojechaliśmy drogą 862. Nad wodospadem unosiło się kilka tęcz...magicznie. Cofnęliśmy się do drogi asfaltowej, aby z niej skręcić w 901. Jadąc tą trasą zauważyliśmy mały skansen nad jeziorem, wyglądał na rzadko odwiedzany przez turystów. Domek zbudowany był z gliny i pokryty był trawą. Nie byliśmy pewni czy możemy, ale weszliśmy do środka. Powitały nas 3 koty, obeszliśmy wszystkie izby, pomieszczenia wyglądały jakby chwilę temu ktoś je opuścił. Nawet naczynia w kuchni były!
Jedna z izb w skansenie
W Bru dotankowaliśmy samochód - stacja benzynowa to dwa dystrybutory u kogoś pod domem. Wciąż się zastanawiam czym jeszcze Islandia mnie zaskoczy. Jechaliśmy drogą 910 (w planach mieliśmy przejechanie jej do końca). Naszym Patrolem przedzieraliśmy się przez pustkowia interioru. Pośrodku niczego, na drodze szutrowej, wbity był znak z nakazem jazdy z prawej strony.... chciałam, ale nie mogłam tego ogarnąć. Czarne skały dookoła, piach, pył, krajobraz jak po bitwie. Po kilku przymiarkach znaleźliśmy sobie "zaciszne" miejsce na nocleg, wiało okrutnie, trafiliśmy na burzę piaskową. Pył był wszędzie: w uszach, w nosach, oczach, w jedzeniu, śpiworach, nawet rozbicie namiotu w tych warunkach było dużym wyzwaniem. Czyżbyśmy wkurzyli czymś Trolle?
Z burzą radziliśmy sobie jak tylko mogliśmy

Kiedy rankiem odkopaliśmy się z piaskownicy postanowiliśmy pojechać na ciepłą kąpiel do jaskiń lodowych w północnej części lodowca Vatnajokull. Piotrek wspominał, że z tym miejscu, rok wcześniej wypływała woda o temperaturze około 38°C! Hmm, nieźle. Ruszyliśmy! Jak się w niebawem okazało pierwszą niemiłą niespodzianką było to, że pół kilometra od jaskini woda z lodowca zabrała ze sobą drogę. Długo nie myśląc co z tym fantem zrobić wyruszyliśmy aby miejsce wypływania potoku po lodowcu ominąć i jednak kąpieli zaznać. Wspięliśmy się na jęzor, było stromo, ślisko i grząsko, musieliśmy uważać. Dorotka i Piotrek poszli wcześniej, a w zasadzie szli szybciej, gdyż dwie Kasie i ja fotografowałyśmy wszytko co się ruszało i nie ruszało. Wszytko fajnie, ciekawe widoki, trochę adrenaliny, ale.... woda w tym roku spod lodowca owszem płynie, tylko że lodowata. Taki niefart!
Zapakowaliśmy się do Patrola i ruszyliśmy (trochę się cofając) w kierunku wulkanu Askja. Przez cały czas z okien samochodu widzieliśmy zastygłą lawę oraz pył wulkaniczny, kilometry lawy i tony pyłu. Kosmos!
Stöðvarfjörður - tu dociera prom - dla jednych tu Islandia się zaczyna, dla innych kończy 




Dettifoss od strony wschodniej
Dettifoss


Bulgotki :)

W jaskini woda również ciepła 
Nasz pierwszy nocleg na Islandii, z widokiem na wulkan
Widok z wulkanu Krafla 
Rzeka przy elektrowni. Jaki kolor ma woda? wielokolorowy! 
Największa geotermalna elektrownia na Islandii


Tęcza nad Dettifossem
Dettifoss od strony zachodniej
Skansen wypatrzony z drogi. Bardzo ciekawe miejsce. 
Stefan przetarł nam szlak do skansenu
Odnowione pomieszczenie skansenu. Nawet zastawa na stole stała...
Skansen

Osłonięci od burzy! Pozornie. Piach hulał i zaglądał gdzie chciał
Bo mapa to podstawa! ;)



Tu się kończy możliwość przejazdu. Drogę porwała woda.

Wizja gorącej kąpieli zmotywowała nas do pokonania tej lodowej "drogi"

3 komentarze:

  1. Wow! Zawsze planuje podróże w upalnych krajach, ale relacja i zdjęcia totalnie mnie zachwyciły! Zdecydowanie trzeba się kiedyś wybrać!

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo, bardzo Islandię polecam :)

    OdpowiedzUsuń
  3. ale miło widzieć to samo piękniejszymi oczami raz jeszcze ;)

    OdpowiedzUsuń