Budzi mnie odgłos ulewy. Patrzę za okno. Leje jak z cebra. Patrzę na
wyświetlacz telefonu. 5:30. Chłopaki śpią. Też bym jeszcze chciała.
Niestety... około 7 z hostelowego korytarza słyszę Gabriellę. Wstaję. Przy
mate
de coca ucinamy sobie pogawędkę. Jest niezwykle ciekawa naszego kraju,
ojczyzny
Papa Polaco. Ja jej o Polsce, a ona mi o Cuzco. Poleca kilka
miejsc, które koniecznie w mieście musimy zobaczyć: Plaza de Armas ( Plac Broni) i jego okolice, kolonialne kościoły, dzielnicę San Blas z bardzo stromymi uliczkami i licznymi kościółkami, Muzeum Sztuki Prekolumbijskiej oraz wznoszące się na obrzeżach Cuzco ruiny inkaskiej twierdzy Sacsayhuaman. No to plan jakiś jest! Gabriella proponuje nam również śniadanie. Jajecznica z sałatką z ostrych
papryczek, pomidorów, czerwonej cebuli, limonki i kolendry smakuje
wybornie.
Przed południem robimy wymarsz z hostelu i spacerowym krokiem udajemy się do
historycznego centrum miasta. Z gwarnych, ruchliwych ulic przenosimy się w labirynt brukowanych,
klimatycznych, wąskich uliczek, tych samych, które przed wiekami wytyczyli
Inkowie. Jedna z nich prowadzi nas do Plaza de Armas.
Czyli to
tak wygląda Cuzco, którym zachwycają się turyści – myślę patrząc na otaczające rynek
imponujące budowle.
W czasach kiedy Cuzco było pępkiem świata (
inkaskiego oczywiście!) plac otaczały bogato zdobione pałace imperialnych
przywódców. Po konkwiście zastąpione zostały katolickimi świątyniami
- monumentalną
La
Catedral, której podwalinę stanowi pałac Inki Viracocha oraz wzniesiony na
sąsiedniej ścianie rynku Kościół Jezuitów, który powstał na zgliszczach
inkaskiego pałacu Huayny Capaca. Pozostałą przestrzeń okalającą rynek
zapełniają kolonialne kamienice z misternie zdobionymi balkonami. W ich wnętrzach mieszczą się liczne kawiarenki i
restauracje.
|
Kościół Jezuitów, wzniesiony na zgliszczach
inkaskiego pałacu Huayny Capaca |
|
Plaza de Armas |
|
Katedra w Cuzco - do jej budowy użyto kamieni z pałacu króla Inki Viracacocha, który znajdował się w miejscu, gdzie
obecnie wznosi się kościół.
|
|
Plaza de Armas - zielony plac wokół którego skupia się życie mieszkańców Cuzco |
Trochę w ucieczce przed deszczem, ale głównie z ciekawości, po uiszczeniu opłaty za
wstęp ( 25 soli) wchodzimy do środka Katedry. We wnętrzu bazyliki biją po oczach bogato zdobione ołtarze i setki obrazów przedstawiających sceny z życia
świętych. Znajduje się tu również namalowany przez miejscowego artystę, Marcosa
Zapatę, obraz „Ostatnia wieczerza” nieco odmienny od sławnego dzieła. Przed
Jezusem na półmisku leży świnka morska, a w kieliszku zamiast wina znajduje się
chicha morada ( napój ze specjalnego gatunku kukurydzy). Wnętrze piękne, wejść
warto!
Siedząc na schodach przed katedrą obserwujemy jak spacerujące wokół
placu Indianki, ubrane w tradycyjne stroje, z przepasanymi przez ramiona
barwnymi chustami, ciągnące na sznurkach lamy, uśmiechem zachęcają turystów do
wspólnego pozowania do zdjęć ( oczywiście za symboliczną opłatą). Miejscowi, przez lata, nauczyli się jak zarobić na turystach. Jedni sprzedają
skarpety, inni obraz, a jeszcze inny narkotyki - ot, taka różnorodność! A my, chyba z
nadmiaru wrażeń zgłodnieliśmy. W wegetariańskiej restauracji El Encuentro
Vegetarian Restaurant ( próbowaliśmy kilku potraw - bardzo dobre jedzenie!!!) wybraliśmy chicharrones
– w oryginale pod nazwą tą kryją się kawałki smażonej wołowiny ze smażonymi dodatkami. W wersji
wegetariańskiej, zamiast mięsa dostaliśmy kawałki smażonej soi. Pyszota!
|
Ulice Cuzco |
|
Na torach, nieopodal centrum kwitnie uliczny handel |
Posileni, wędrujemy dalej. Ogromne wrażenie robią na nas inkaskie mury z idealnie spasowanych, ociosanych kamieni. Z resztą, im dłużej chodzimy po cuzkańskiej "starówce", tym bardziej ta część miasta nas w sobie rozkochuje. Bo jak nie ulec zielonym, tętniącym życiem skwerkom, krętym, wąskim uliczkom, jasnym budynkom z kontrastowo pomalowanymi balkonami, bogato zdobionym fasadom kościołów, kolorowo ubranym kobietom? No jak? I za dnia i po zmroku historyczna dzielnica wygląda niezwykle ciekawie i nastrojowo.
Ale nie samym starymi miastem Cuzco stoi. Nie byłabym sobą, gdybym nie zajrzała też poza ścisłe centrum. A tam? A tam zupełnie inny świat, biedno i brzydko, mimo to, wciąż z klimatem! Owszem, czuć tu mdlący i nieprzyjemny zapach. Owszem, nie ma tu zadbanej zieleni, są za to brudne, "ozdobione" resztkami jedzenia ulice. Jednak kiedy docieramy na miejscowy bazar, wszystko wydaje się takie ciekawe. Bogactwo i różnorodność lokalnych produktów, ich kolory, a przede wszystkim sprzedawcy - indianie z Cuzco i okolic oferujący plony tutejszej ziemii. Sewują oni również gotowe do spożycia dania - ugotowane przepiórcze jajka, smażone wołowe uszy, grillowane wołowe serca oraz inne „smaczności”, które podają wprost z garów, wiader czy taczek.
|
W Cuzco, podobnie jak w innych miastach w Peru, masa ludzi
utrzymuje się z drobnego handlu i usług.
|
Po zmroku
wracamy do hostelu. Zgarniamy plecaki, żegnamy się z Gabriellą. Kierujemy się
na dworzec autobusowy, z którego nocnym autobusem ( przewoźnik Salvador - bilet
65 soli; do zakupu biletów potrzebny jest paszport) ruszymy w kierunku Boliwii,
aby kolejnego dnia dotrzeć na położoną na jeziorze Titicaca Wyspę Słońca, na
której, według wierzeń Inków, narodzili się pierwsi inkowie oraz samo Słońce.
|
Czerwone dachy Cuzco |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz