środa, 1 czerwca 2016

Grecja: Od wyspy do wyspy, czyli tydzień żeglowania po Cykladach

Co można robić w Grecji? 
To zależy kto co lubi.... 
Można zwiedzać, bo kraj ten ma bogatą historię (i liczne zabytki), można smakować wspaniałej śródziemnomorskiej kuchni, można też błogo wylegiwać się na słońcu na jednej z pięknych plaż. Grecja to również świetne miejsce do żeglowania. W skład jej terytorium wchodzi blisko 3000 wysp! My wyczarterowaną łódką postanowiliśmy odwiedzić archipelag Cyklady.

Panorama Aten
Późnym wieczorem przelecieliśmy do Aten. Jakże miło było poczuć ciepłe, letnie powietrze. Opuszczając Warszawę wyraźnie czuliśmy, że jesień na dobre zagościła już nad Wisłą. Z lotniska planowaliśmy dostać się do mariny Alimos. Zegarek wskazywał 23:00 kiedy wsiadaliśmy do polskiego Solarisa. Autobus nr X96 miał nas dowieść bezpośrednio do portu. Miał. ....Już byli w ogródku, już witali się z .... butelką greckiego wina. Tak się stało, że trochę się zagapiliśmy i pojechaliśmy kilka przystanków dalej. No cóż, napój bogów musiał jeszcze chwilę poczekać. Wsiedliśmy do tramwaju, który jechał w przeciwnym kierunku, w stronę przystanku EDEM, na którym wysiedliśmy. W marinie odnaleźliśmy nasz jacht. Otwierając pierwsza butelkę wina rozpoczęliśmy nasze wesołe greckie wakacje.
Po porannym orzeźwiającym zimnym prysznicu, śniadaniu i dopełnieniu formalności związanych z odbiorem jachtu byliśmy gotowi do wypłynięcia. W samo południe, na silniku wyszliśmy z mariny. Na pokładzie Bavarii 50 było nas 10 osób. Żeby nie było nam smutno, o tej samej porze z portu wychodziła jeszcze jedna łódka, z zaprzyjaźnioną załogą z Polski. Obraliśmy kurs na wyspę Kea. Pogodę mieliśmy cudowną, słońce świeciło, wiatr wiał. Nasz skipper Krzysiek zrobił nam szybkie szkolenie z obsługi urządzeń jachtowych, a potem cała naprzód. Płynąc, mijaliśmy znajdujące się na półwyspie Sunion ruiny Świątyni Posejdona. Spod pokładu czuliśmy wspaniałe zapachy. Łucja, jedyna dziewczyna, która była w stanie "na wodzie" coś ugotować, przygotowała dla nas smażone sardynki i sałatkę. Do tego pokroiliśmy miejscowy świeży chleb. Palce lizać! Po przepłynięciu 40 Mm dobiliśmy do miasteczka Korissia na wyspie Kea. Przycumowaliśmy przy głównej ulicy. Ogarnęliśmy siebie, łódkę i poszliśmy poszukać miejsca, w którym można dobrze zjeść. Osiemnastoosobową grupą siedliśmy w tawernie, u bardzo sympatycznego i gościnnego Greka. Przy suto zastawionym lokalnymi smakołykami stole rozmawialiśmy i śmieliśmy się do późna. Plotka głosi, że niektórzy nawet do rana.