piątek, 30 grudnia 2016

Peru: Machu Picchu

Turystów do Cuzco sprowadzają i zabytki i historia i architektura, ale tak naprawdę głównym wabikiem są, odkryte w 1911 roku przez amerykańskiego badacza Hirama Binghama, ruiny Machu Picchu. To właśnie z Cuzco pociągiem (chyba najdroższym na świecie!), komunikacją drogową lub też idąc szlakiem Inca Trail podróżnicy docierają do ruin oddalonego o ponad sto kilometrów zaginionego miasta. Sposób dostania się tam, w dużej mierze zależy od ilości posiadanego czasu i zasobności portfela. U nas i z jednym i z drugim krucho, także postanowienie mamy jechać pojazdem drogowym, ale bez wygód ( że niby taniej).  
Z Hostelu zbieramy się po 6:30. W miejscu gdzie miał być przystanek autobusowy stoją busy i taksówki. Psia kość! Znowu?!? W sekundę zostajemy otoczeni przez tłum taksówkarzy... 
- Urubamba! – krzyczy pierwszy, tak głośno, że śpiące na ulicy psy podrywają się do ucieczki.
- Ollaytantambo! Santa Maria! Hydroelectrica! - krzyczą kolejni.
Taksówki, jako środka lokomocji nie bierzemy pod uwagę z dwóch powodów. Po pierwsze w internetach ostrzegają, żeby w Peru, ze względów bezpieczeństwa, nie brać taksówek z ulicy, po drugie wozić się taksówkami, to się w naszym budżecie nie mieści! Manuel - potomek lokalnych Indian nie dawał jednak za wygraną.

poniedziałek, 19 grudnia 2016

Peru: Cuzco - nie takie miasto piękne jak je w przewodnikach opisują?

Widok na góry, nad którymi wyznaczony jest korytarz powietrzny, umila nam niedługi, bo zaledwie 1.5 godzinny lot do Cuzco. Gadki szmatki, pokładowy posiłek i lądujemy. Pierwsze co czujemy, po opuszczeniu samolotu, to powiew chłodnego wiatru. Cuzco położone jest w dolinie peruwiańskich Andów, na wysokości 3400 m n.p.m. Nie tracąc czasu, pakujemy się do stojącej pod lotniskiem czarnej toyoty z tabliczką TAXI. Hiszpańskie rytmy płyną z samochodowych głośników.
- 35 soli! - woła uprzejmy latynos, kiedy dojeżdżamy do hostelu. Budynek znajduje się zaledwie 15 minut spacerowym krokiem od Plaza de Armas - głównego placu, wokół którego skupia się życie Cuzco. Okolica w niczym nie przypomina jednak tak pięknie opisywanego w przewodnikach centrum. Turyści w to miejsce raczej z rzadka zaglądają. Otaczają nas nieskładnie postawione, rozpadające się budynki z prowizorycznymi zadaszeniami. Nieco zaniepokojeni przekraczamy próg hostelu. 
- Hola amigos! - wita nas w środku przemiła starsza Pani o imieniu Gabriella. Z marszu prowadzi nas do kuchni i parzy herbatę z liści koki. Wypijamy ją, a ona ponownie napełniła nasze kubki tym samym naparem. Wszystko po to, aby złagodzić dolegliwości choroby wysokościowej nazywanej tu soroche. Żucie liści koki lub picie mate de coca (herbata z liści koki) pomagają uporać się z tym problemem. Mam nadzieję, że ten indiański specyfik i nam pomoże. Gospodyni towarzyszy nam w kuchni niemal przez cały czas. Promienieje, kiedy mówimy jej skąd pochodzimy. 
- Papa Polaco! - uradowana powtarza kilka razy. Gabriella opowiada nam o Cuzco, okolicznych inkaskich ruinach oraz największej peruwiańskiej atrakcji, czyli Machu Picchu.

środa, 30 listopada 2016

Peru: Hola Lima! - czyli początek naszej peruwiańskiej przygody

.....byłam dzieckiem, kiedy w telewizorze zobaczyłam kobiety, niewysokie, z włosami zaplecionymi w długie warkocze i z zabawnymi melonikami na głowie. Leciał wtedy jeden z odcinków programu "Pieprz i wanilia" prowadzony przez Tonego Halika i Elżbietę Dzikowską. Podróżnicy opowiadali o Peru - wielobarwnym kraju radosnych ludzi i ulicznych fiest. Tak mi się wtedy wydawało. Czy Peru faktycznie takie jest? Jaka jest Boliwia, której w swoich programach ten wyjątkowy duet również poświęcił sporo czasu? Mamy cztery tygodnie, żeby się o tym przekonać. A teraz po kolei....
Pod koniec 2015 roku, przyczailiśmy się z Adamem na promocyjne loty do Limy. Jak pomyśleli tak i kupili. Wybraliśmy połączenie tańsze, z przesiadkami. Nim dostaliśmy się do stolicy Peru lądowaliśmy w Londynie (na lotnisku Heathrow zaliczyliśmy nockę)  oraz w Madrycie. Potem już tylko 12 godzin wysoko w chmurach i docieramy do południowoamerykańskiej metropolii położonej nad brzegiem Oceanu Spokojnego, do miasta rozległego, zamieszkiwanego przez ponad 8 milionów mieszkańców. Jak większość turystów, zaraz po przylocie kierujemy się do Miraflores - dzielnicy wyróżniającej się na tle innych, dzielnicy turystycznej, położonej na wysokim klifie, z którego rozpościera się imponujący widok na Pacyfik. Ponad 20 kilometrowy odcinek jedziemy taksówką, wraz z dwójką poznanych w samolocie izraelskich młodzieńców. Jeszcze przed opuszczeniem lotniska, jako, że planowaliśmy jechać w tym samym kierunku, uzgodniliśmy z chłopakami, że weźmiemy wspólny transport (Lotnisko - Miraflores, korporacja GreenTaxi, ceny na kwiecień 2016):
- 60 soli ( peruwiańska waluta) - auto 3 osobowe
- 80 soli - auto 5 osobowe
Mimo późnej godziny limańskie arterie wciąż są zatłoczone. Nasz kierowca, omijając korki urządza nam przejażdżkę bocznymi uliczkami, przez dzielnice biedne, pełne nieskładnie postawionych, rozpadających się budynków. Po godzinie docieramy do hostelu ( cena za nocleg w centrum Miraflores 11$). Jeszcze tylko przebrnięcie przez recepcję, w której niewysoka starsza pani krzyczy coś do nas po hiszpańsku, nie zważając na nasze tłumaczenia, że my Hiszpański to tylko poco, poco (trochę). Cóż za temperament!!! 10 minut patrzymy sobie głęboko w oczy nie rozumiejąc się na wzajem ni w ząb! Z pomocą młodego Peruwiańczyka załatwiamy formalności i dostajemy w końcu klucz. Klucz do pokoju, w którym czekają już na nas Karol i Wojtek (info dla tych którzy nie czytali o Amsterdamie - chłopaki to nasi kompani, którzy lecieli wcześniejszym lotem). 

wtorek, 4 października 2016

Polska: O przetrwaniu i podróżowaniu, czyli Konwent Survival & Outdoor 2016 pt. "Ścieżki"

W dniach 16-18 września 2016 roku odbył się, zorganizowany przez Projekt Bushcraft, VIII Konwent Survival & Outdoor. Do Żelazka k. Ogrodzieńca na Jurze Karkowsko - Częstochowskiej przybyło blisko 250 podróżników, entuzjastów przyrody i survivalu.


poniedziałek, 18 lipca 2016

Holandia: Amsterdam - kilka godzin w holenderskiej stolicy

W Amsterdamie spędziliśmy tylko kilka godzin, niewiele jak na tak urocze miasto. Nie było ono jednak naszym celem. W stolicy Holandii mieliśmy jedynie przesiadkę, stąd lecieliśmy dalej, przez Londyn i Madryt na kontynent południowoamerykański, do stolicy Peru - Limy. 
Kilka minut po południu, samolotem linii lotniczych Adria, wylądowałam na lotnisku Schiphol pod Amsterdamem. Była niedziela, 3 kwietnia. Z Adamem, Karolem i Wojtkiem, z którymi przez najbliższy miesiąc miałam dzielić swoje podróżnicze losy umówiliśmy się w centralnym punkcie miasta, na Placu Dam. 
Przemierzałam długie korytarze jednego z największych w europie lotnisk. Najpierw zgarnęłam z punktu odbioru bagażu plecak, po czym szukałam miejsca gdzie na kilka godzin mogłabym go zgubić. Przechowalnia i skrytki mieszczą się  w podziemiu, w okolicy hali przylotów nr 1 i 2. Opłata za jeden dzień pozostawienia bagażu wynosi 7€, natomiast koszt wynajęcia dużej skrytki to 9.5€ (2016 rok). Lżejsza o 16,5 kg zaczęłam rozglądać się za transportem do centrum miasta. Padło na pociąg - z biletem w ręku ( zapłaconym bilonem za 5.2€, te opłacone kartą  kosztują  5.7€, zakup w holu lotniska) popędziłam w kierunku peronu kolejowego. Schodząc schodami w dół wysłałam chłopakom smsa "wszytko ogarnięte, niebawem będę".  A po chwili kolejnego "jednak nie, pociągi do centrum nie jeżdżą!". Tłum ludzi próbował ustalić co się stało i kiedy kolejka znowu ruszy. Chaos trwał 30 minut, po czym kursowanie pociągu do centrum wznowiono. Dojazd z lotniska do stacji Amsterdam Centraal trwa 15 minut. Chwile po godzinie 14, zatłoczoną ulicą, głównym deptakiem miasta podążałam w kierunku Placu Dam. Mijając kawiarniane ogródki, budki z frytkami i lodami w ciągu 10 minut dotarłam na umówione miejsce. Chłopaki już czekali. Powitalne uściski, a po nich rozważania od czego zacząć zwiedzanie miasta. 

środa, 1 czerwca 2016

Grecja: Od wyspy do wyspy, czyli tydzień żeglowania po Cykladach

Co można robić w Grecji? 
To zależy kto co lubi.... 
Można zwiedzać, bo kraj ten ma bogatą historię (i liczne zabytki), można smakować wspaniałej śródziemnomorskiej kuchni, można też błogo wylegiwać się na słońcu na jednej z pięknych plaż. Grecja to również świetne miejsce do żeglowania. W skład jej terytorium wchodzi blisko 3000 wysp! My wyczarterowaną łódką postanowiliśmy odwiedzić archipelag Cyklady.

Panorama Aten
Późnym wieczorem przelecieliśmy do Aten. Jakże miło było poczuć ciepłe, letnie powietrze. Opuszczając Warszawę wyraźnie czuliśmy, że jesień na dobre zagościła już nad Wisłą. Z lotniska planowaliśmy dostać się do mariny Alimos. Zegarek wskazywał 23:00 kiedy wsiadaliśmy do polskiego Solarisa. Autobus nr X96 miał nas dowieść bezpośrednio do portu. Miał. ....Już byli w ogródku, już witali się z .... butelką greckiego wina. Tak się stało, że trochę się zagapiliśmy i pojechaliśmy kilka przystanków dalej. No cóż, napój bogów musiał jeszcze chwilę poczekać. Wsiedliśmy do tramwaju, który jechał w przeciwnym kierunku, w stronę przystanku EDEM, na którym wysiedliśmy. W marinie odnaleźliśmy nasz jacht. Otwierając pierwsza butelkę wina rozpoczęliśmy nasze wesołe greckie wakacje.
Po porannym orzeźwiającym zimnym prysznicu, śniadaniu i dopełnieniu formalności związanych z odbiorem jachtu byliśmy gotowi do wypłynięcia. W samo południe, na silniku wyszliśmy z mariny. Na pokładzie Bavarii 50 było nas 10 osób. Żeby nie było nam smutno, o tej samej porze z portu wychodziła jeszcze jedna łódka, z zaprzyjaźnioną załogą z Polski. Obraliśmy kurs na wyspę Kea. Pogodę mieliśmy cudowną, słońce świeciło, wiatr wiał. Nasz skipper Krzysiek zrobił nam szybkie szkolenie z obsługi urządzeń jachtowych, a potem cała naprzód. Płynąc, mijaliśmy znajdujące się na półwyspie Sunion ruiny Świątyni Posejdona. Spod pokładu czuliśmy wspaniałe zapachy. Łucja, jedyna dziewczyna, która była w stanie "na wodzie" coś ugotować, przygotowała dla nas smażone sardynki i sałatkę. Do tego pokroiliśmy miejscowy świeży chleb. Palce lizać! Po przepłynięciu 40 Mm dobiliśmy do miasteczka Korissia na wyspie Kea. Przycumowaliśmy przy głównej ulicy. Ogarnęliśmy siebie, łódkę i poszliśmy poszukać miejsca, w którym można dobrze zjeść. Osiemnastoosobową grupą siedliśmy w tawernie, u bardzo sympatycznego i gościnnego Greka. Przy suto zastawionym lokalnymi smakołykami stole rozmawialiśmy i śmieliśmy się do późna. Plotka głosi, że niektórzy nawet do rana.

piątek, 11 marca 2016

Islandia 4x4: Wulkan Askja, piękna dolina Landmannalaugar i inne "obowiązkowe" do zobaczenia miejsca na Islandii / cz. 2/2


Wulkan Askja robi wrażenie. Jego kaldera powstała w 1875 roku. Wybuch był tak silny, że pył wulkaniczny pokrył wtenczas część Islandii, dotarł do Norwegii, a nawet Szwecji - miał rozmach! W  jego kalderze znajdują się dwa jeziora Viti - z ciepłą wodą o turkusowej barwie oraz najgłębsze na Islandii jezioro Oskjuvatn. Kiedy dotarliśmy w to miejsce wiało, przeraźliwie wiało, powtórka z poprzedniego wieczora. Po dość stromym zboczu zeszliśmy do jeziora Viti - temperatura wody około 25°C - kąpiel kusiła. Skusiła Piotra i jeszcze kilku innych śmiałków. Trwała jednak chwile, bo wiatr ... sami wiecie ... piasek we włosach, oczach, nosie. Po spacerze przez pyłowe pole postanowiliśmy zjeść kolację w niedaleko położonym schronisku. Oznaczało to mniej więcej tyle, że posiłek przygotowaliśmy i zjedliśmy w pomieszczeniu, bez dodatku piasku, którego w organizmach już mieliśmy zdaje się nadto. W schronisku okazało się również, że droga 910 na ostatnim etapie zniszczona jest kompletnie ( znowu sprawka spływającej z lodowca wody). Powrót na północ, do "jedynki" i wybór drogi równoległej to dodatkowe 300 km, z kolei przeprawa przez wysoką wodę to niezła frajda, ale też spore ryzyko awarii samochodu. Tym razem rozum wygrał! Po raz kolejny wylądowaliśmy na kempingu nad jeziorem w okolicach Myvath. Korzystając z okazji wzięliśmy prysznic, spłukaliśmy z siebie cały kurz i pył. Człowiek od razu 3 kg lżejszy! ;)

czwartek, 3 marca 2016

Islandia 4x4: Wulkany, wodospady, burza pyłowa i porwana przez wodę droga, czyli o naszych pierwszych dniach w krainie ognia i lodu / cz.1/2

W Norwegii można spotkać trolle, a na Islandii? ..... na Islandii mieszkają elfy (choć trolle podobno też). Żyją w lasach, w źródłach, studniach, zamieszkują wzgórza i pola zastygłej lawy - według wierzeń spotkać je może każdy. My żadnego nie spotkaliśmy, a zaglądaliśmy to tu to tam ;) ...no ale po kolei!

Marząc od wielu lat o wyjeździe na tę wulkaniczną wyspę kombinowałam jak to zrobić, przez cztery lata kombinowałam, aż w końcu wykombinowałam :) Napisałam wiadomość do Piotrka, który Islandię już kilka razy odwiedził i tak się składało, że kolejnej wyprawy w to miejsce póki co NIE planował. Pod wpływem uroku czterech dziewczyna dał się jednak namówić ;). 5 sierpnia 2012 roku, obładowanym po sufit Nissanem Patrolem, ruszyliśmy w kierunku duńskiego Hirtshals, skąd odpływa prom na Wyspy Owcze i Islandię. Jechaliśmy w szóstkę: Piotrek, Kasia mama, Dorotka, Kasia, Ja i Miś Stefan (w bagażniku) - tradycyjna Polska rodzina ;). Kilkunastogodzinny czas przejazdu wykorzystaliśmy na rozmowy, gry słowne i żarty. Na północ Danii dojechaliśmy około godziny 20. Przed snem weszliśmy jeszcze na latarnię morską skąd podziwialiśmy zachód słońca nad Morzem Północnym. Obóz rozbiliśmy nieopodal, zasnęliśmy szybko.

poniedziałek, 22 lutego 2016

Polska: WinterCamp - kilka szkoleniowych dni na Turbaczu

O zimowym obozie szkoleniowym WinterCamp pierwszy raz usłyszałam kilka lat temu. Pomyślałam sobie wtedy "może kiedyś".
W październiku 2015 ruszyły zapisy na VII edycję obozu, którego organizatorem jest Polish Outdoor Group. Dwa tygodnie później otrzymałam potwierdzenie, że 11-14.02.2016 widzimy się na Turbaczu.

Na początku lutego pogoda za oknem była bardziej wiosenna niż zimowa, śniegu już od dawna nie było widać. Na wszelki wypadek pożyczyłam ciepły śpiwór, bo w górach to jednak nigdy nic nie wiadomo. Spakowałam plecak, dorzuciłam dysk z prezentacją o Kamczatce, dopięłam mój letni namiot i w drogę!

11 lutego, późnym popołudniem wyruszyłam żółtym szlakiem na Turbacz. Poprzedniego dnia spadło tu trochę białego puchu, słońce świeciło, było ciepło, widok na Tatry cudowny. Nie trwało to jednak długo. Szybko zrobiło się ciemno, zimno i zaczęło dość mocno wiać. Kilka minut po godzinie 19 dotarłam do Schroniska. Odebrałam pakiet startowy, przywitałam się z uczestnikami, gadki szmatki i na zegarze wybiła 20. Tego dnia, o tej właśnie porze, w ramach formatu 3 x 21 (prelekcje uczestników) miałam okazję poopowiadać o wyprawie na Kamczatkę. Przede mną o Peru opowiadała Karolina z TwinoNTour, a po mnie Wojtek Grzesiok w niezwykle humorystyczny sposób wspominał swoje liczne wyjazdy do Kirgizji. Bardzo miły wieczór!

środa, 3 lutego 2016

Polska: Gorce

Schronisko - Gorczańska Chata
Piękne panoramy i brak tłoku na szlakach - takie cuda możliwe w Gorcach, w Beskidzie Zachodnim. Góry te są idealne do uprawiania przyjemnej, nieszczególnie męczącej turystki....„są one zaciszną świątynią przyrody, a choć nie imponują wyniosłością szczytów ... to przecież mają niezwykle wiele powabu. Ten powab stanowi wielka obfitość hal i polan, powódź borów i najwspanialsza panorama Tatr.” [Kazimierz Sosnowski cyt. za www.gorczanskipark.pl]. 

Ja w Gorce, a dokładniej w okolice Ochotnicy Górnej, po raz pierwszy trafiłam całkiem niedawno, pod koniec zeszłego roku. Na krótko, bo na przedłużony weekend (zdecydowanie za krótko!). Niebawem w Gorce wracam, tym razem na Turbacz. Między 11-14 lutego będę uczestniczyła w zimowym obozie szkoleniowym Wintercamp2016. Relację ze szkolenia zapewne zdam, póki co krótka fotorelacja z grudniowego pobytu. 

poniedziałek, 1 lutego 2016

Rosja: Kamczatka - Błękitne Jezioro - podobno ładnie tam! ....oraz o tym jak wszystko co dobre szybko się kończy / cz.10/10

Wykład z roślin
... i nastał dzień, w którym zobaczyć mieliśmy Błękitne Jezioro.
Z Wiktorem umówiliśmy się tym razem nieco wcześniej, bo na godzinę 7:30. Chłopaki przyjechali punktualnie, zapakowaliśmy się do samochodu i ruszyliśmy w kierunku Yelizova po Larysę i Jurę (rosyjskie małżeństwo, które było z nami na wycieczce dzień wcześniej), a dalej jeszcze kilkanaście kilometrów pod stok narciarski Moroznaya (Гора Морозная). Było to miejsce, z którego rozpoczynała się nasza dzisiejsza wycieczka. Zabraliśmy z samochodu plecaki i ruszyliśmy. Przed nami 6 km marszu do domków traperskich (do których przy niedeszczowej pogodzie można dojechać samochodem), a następnie 9 km górami i dolinami nad jeziora. Było słonecznie, komary kąsały. Wiktor po drodze pokazywał nam różne rośliny - jadalne, które smakowaliśmy i takie, które lepiej szerokim łukiem omijać np. Barszcz Sosnowskiego, opowiadał o Kamczatce, o zachowaniach niedźwiedzi. A propos musieliśmy być czujni bo podobno w tym czasie kręciło się tu sporo samic z młodymi. Po półtoragodzinnym spacerze dotarliśmy do domków, tu zrobiliśmy sobie chwilowy postój, przy okazji nabraliśmy z potoku wody do picia. Było miło. Po kwadransie szykowaliśmy się do przejścia właściwej trasy. Pogoda coraz bardziej się psuła, najpierw niebo zaszło chmurami, a następnie zaczęło padać. Wciągnęliśmy na siebie długie rękawy i dalej pięliśmy się ku górze. Od czasu do czasu natrafialiśmy na niedźwiedzie kupy, ale samych zwierzaków nie wypatrzyliśmy. Dwie godziny później ponownie zrobiliśmy sobie przerwę, tym razem dłuższą, na posiłek i herbatę. Zrobiło się trochę chłodniej, dookoła nas zalegał jeszcze śnieg.

poniedziałek, 25 stycznia 2016

Rosja: Kamczatka - Pod wulkanem Wiluczyńskim / cz.9/10

Wstaliśmy wcześnie, chwilę po godzinie 6. Ząbki, śniadanko, ząbki i tak do 7:30 zleciało. Na godzinę 8:00 umówiliśmy się z Wiktorem w okolicach pobliskiego centrum handlowego. Igor (kierowca) i Wiktor (przewodnik) przyjechali po nas punktualnie dość zmęczonym już Mitsubishi Vanem. Udaliśmy się w kierunku Yelezova, tam odbieraliśmy jeszcze dwie dziewczyny (Łotyszki, które dzień wcześniej na Kamczatkę przyleciały). W siódemkę ruszyliśmy w stronę wulkanu Wiluczyńskiego (kierunek ten sam co na wulkan Mutnowski). Po kilkudziesięciu kilometrach auto się zatrzymało, okazało się, że dziewczyny przesiądą się do większego auta (Kamaza) jadącego pod Mutnowski, a my po drodze zabierzemy inne osoby. Przyznać muszę, że cały biznes turystyczny jest tu naprawdę dobrze zorganizowany, przewodnicy współpracują ze sobą, jeden drugiego
poleca, przysługa za przysługę - jak się później dowiedzieliśmy, za pieniądze zarobione w czasie trzech turystycznych miesięcy przewodnicy żyją cały rok. Na placyku, na którym oczekiwaliśmy na Kamaza zapach kartoszek nęcił bardzo. Nie powstrzymaliśmy się. Choć była dopiero godzina 9:00 zjedliśmy "drugie śniadanie". Z tego miejsca widać już było wulkan do którego zmierzaliśmy, a przed nami do przejechania jeszcze 60 km. Dziewczyny ruszyły w swoją stronę, my w swoją. Przez wioski i wioseczki dotarliśmy do miejscowości Poratunka skąd zabieraliśmy małżeństwo Rosjan w średnim wieku. Dalej jechaliśmy drogą szutrową, mocno kamienistą, znowu uderzaliśmy głowami w sufit. Ze Srebrnego Strumienia nabraliśmy wody do picia - według miejscowej legendy jak się człowiek ze strumienia wody nie napije, to nieszczęście będzie! Ot taki zabobon :).

wtorek, 19 stycznia 2016

Rosja: Kamczatka - O tym jak wybieraliśmy się nad Błękitne Jezioro, a skończyliśmy przy pomniku trzech niedźwiedzi / cz. 8/10

Fajne na wakacjach jest to, że można długo spać! 
Niby można, a my wstajemy o 8:00. Na 8 lipca zaplanowaliśmy sobie wycieczkę nad Błękitne Jezioro (Blue Lake). Nie do końca wiedzieliśmy jak się tam dostać. Postanowiliśmy ponownie udać się do centrum turystycznego w Yelizovie i tam zasięgnąć informacji. To był nasz plan na wczesne popołudnie, a od rana śniadanie, pranie, suszenie namiotów, spacer na pocztę. Dilya z Ilyą dopakowywali ostatnie rzeczy, dziś wracali do Moskwy. Około godziny 11 wszyscy razem wyruszyliśmy w kierunku lotniska. Po pożegnalnych uściskach rosyjscy znajomi udali się do budynku odpraw, a my autobusem numer 104 do centrum Yelizova, a potem na 1 piętro budynku PKS, do informacji. Bardzo się zdziwiliśmy kiedy okazało się, że drzwi znowu
Ostatnie wspólne chwile
są zamknięte i nikt nic nie wie. Nawet pani sprzedająca bilety vis a vis też nie była nam w stanie słowa powiedzieć. Zeszliśmy na dół, Ania podpytała panią z okienka jak się nad Błękitne Jezioro dostać. Kasjerka powiedziała że tam to tylko z przewodnikiem, że tam jest mnogo niedźwiedzi, że tam matki z młodymi, absolutnie sami nie powinniśmy tam jechać. Zadzwoniła jeszcze do swojego brata, który pracuje w parku narodowym, na terenie którego jezioro się znajduje, ten potwierdził, że tylko z przewodnikiem, bo inaczej to bardzo niebezpiecznie. Podpytaliśmy jeszcze o przewodnika, czy zna kogoś, kto mógłby nas tam zabrać. Niestety nie znał....także to na tyle z naszej dzisiejszej wycieczki nad Błękitne Jezioro.

wtorek, 12 stycznia 2016

Rosja: Kamczatka - Wracamy na południe.... i jeszcze o wycieczce nad ocean, z dreszczykiem emocji w tle / cz.7/10

O 5:30 pobudka. Zebraliśmy obozowisko i chwilę po 6 ruszyliśmy w kierunku centrum Esso. O 6:50 wypełniony autobus czekał na nielicznych, docierających jeszcze podróżnych, m.in na nas. A przed nami 9 godzin jazdy, w ścisku bo nasze bagaże nie zmieściły się już do luku, z "aromatami świata" - pakunek z nieszczególnie dobrze pachnącą zawartością ktoś postawił obok naszych siedzeń. Z czasem przyzwyczailiśmy się do tej specyficznej woni. Dwa postoje po drodze ratowały nieco sytuację, można było trochę wywietrzyć. Około 16 dotarliśmy do Yelizova. Udaliśmy się do informacji turystycznej mieszczącej się w budynku PKSu na pierwszym piętrze. Drzwi były zamknięte, żadnej tabliczki
Droga powrotna do Yelizova
z podanymi godzinami urzędowania nie było. Popytaliśmy jeszcze kilka osób, ale nikt nic nie wiedział. Ania z Maćkiem poszli do banku wymienić pieniądze, Damian wyszedł na zewnątrz. Ja pilnowałam plecaków. Przysiadł się do mnie starszy pan, bardzo sympatyczny. Mówił o wieloletniej pracy w elektrowni, o ukraińskim pochodzeniu, o tym że na Kamczatce jest sam, 
od 25 lat, jego żona i córki zostały w Kijowie i rzadko go odwiedzają. Łza mu się w oku zakręciła na wspomnienia. Ja, moim łamanym rosyjskim opowiadałam o tym co widzieliśmy na półwyspie, o fascynacji dziewiczą przyrodą Rosji, o życiu w Polsce. Po kilkunastu minutach przyjechał autobus, na który mężczyzna czekał – pożegnaliśmy się, odjechał. Jakąś taką tęsknotę za domem poczułam. Na szczęście po chwili wrócił Damian, niedługo później Ania z Maćkiem.

poniedziałek, 4 stycznia 2016

Rosja: Kamczatka - Jezioro Ikar i spływ rzeką Bystrą / cz. 6/10


Rosjanie, znajomi Dilki i Ilyi  skoro świt zebrali się na autobus do Pietropawłowska. Zostaliśmy w szóstkę. Ten dzień postanowiliśmy spędzić wspólnie.  Zaplanowaliśmy sobie wycieczkę nad jezioro Ikar, które jest położone ok 9 km od Esso. Po śniadaniu spakowaliśmy wartościowe rzeczy i zanieśliśmy je do  miejscowych, z najbliższych zabudowań, na przechowanie (w zamian za przysłowiową flaszkę zgodzili się abyśmy nasze rzeczy w stodole zostawili – kupiliśmy w podzięce kompot dla dzieciaków – kosztował tyle co pół litra wódki).  Zebraliśmy się do wyjścia około 11.
Poranny trening ;)
Zaszliśmy jeszcze do sklepu po prowiant na drogę. W sklepie spotkaliśmy dziewczynkę, którą wczoraj opatrywaliśmy, była z babcią. Czuła się już dużo lepiej, w szpitalu założyli jej kilka szwów. Babcia jeszcze raz nam podziękowała, a sklepowa zapytała czy to my Ci Polacy co pomogli? Było nam bardzo miło. Ze sklepu udaliśmy się na południe, w kierunku jeziora. Tego dnia słońce świeciło bardzo mocno, termometr wskazywał 25 stopni. Droga wiodła przez las, wzdłuż rzeki. Zastanawialiśmy się czy napotkamy niedźwiedzia, byliśmy jednak głośno więc szanse były znikome.  W środku lasu, ktoś zbudował organy, drewniane, zamocowane na belce. Odegraliśmy utwór Beatlesów ObLaDi ObLaDa na 12 rąk. Naprawdę powinniśmy dostać angaż w jakimś zespole!