wtorek, 29 grudnia 2015

Rosja: Kamczatka - Malownicze Esso i nasz pies na niedźwiedzie / cz. 5/10

 - niedźwiedź przyszedł w nocy! mamy rozwaloną spiżarkę! - takie krzyki usłyszałyśmy około 7 rano. Lekko zdezorientowane wychyliłyśmy głowy z namiotu, żeby sprawdzić co się stało. Maciek o poranku poszedł po odłożone kilkadziesiąt metrów dalej jedzenie. Siatki były porozrywane, chleb i parę innych przedmiotów znajdowały się w promieniu kilku metrów od "składziku". Udaliśmy się na oględziny... wszystko wskazywało na to, że to kuny, jenoty, wilki lub inne małe zwierzątka zakradły się i trochę rozpierduchy narobiły. Tak to właśnie zaczął się nasz kolejny dzień na Kamczatce. W planie mieliśmy pokręcić się po Esso. Ponieważ nie chcieliśmy zostawiać rzeczy bez opieki podzieliliśmy się - pół dnia ja z Anią miałyśmy spędzić w miasteczku, a o 14 planowałyśmy zmienić chłopaków. O 8 Maciek z Dilyą i Ilyą poszli na basen (jak to się tu czasem zdarza od Maćka najpierw chcieli 200 rubli za wstęp, ale kiedy pojawił się kierownik stawka zmalała do 100 rubli - tyle ile płacą
Cerkiew w Esso
Rosjanie), ja z Anią wybrałyśmy się do Centrum Informacji Turystycznej. Niestety informacja czynna była od 10:30, Muzeum Etnograficzne od 10:00, a Muzeum Niedźwiedzia od 12:00. Sklepy otwierają o 9:00. Kręcąc się to tu to tam dotarłyśmy na godz. 10:00 do skansenu. Kupiłyśmy bilety i uprzejma pani o mongolskich rysach poprowadziła nas do budynków z ekspozycjami. Na terenie Esso i okolic żyło niegdyś kilka ludów - Koriacy, Itelmeni i Eweni. Ci ostatni przybyli w te rejony ponad 150 lat temu z obszaru dzisiejszej Jakucji. Dziś teren ten zamieszkiwany jest głównie przez Rosjan, jednak niektórzy z rdzennej ludności, zgodnie z tradycją, do tej pory zajmują się wypasem reniferów. Zwierzęta dostarczają im żywności i surowców na ubrania. W muzeum jest wiele pamiątek z ponad stuletniej historii wspólnego życia plemion i ssaków, zwierzęce skóry, przedmioty codziennego użytku, makiety, instrumenty muzyczne. Bardzo ciekawe miejsce, warte zobaczenia.

wtorek, 22 grudnia 2015

Rosja: Kamczatka - Z Kozyriewska do Esso / cz.4/10

Po wieczornej wizycie w bani czuliśmy się super! Wstaliśmy około 8:00. Zapowiadał się słoneczny dzień. Przyznać muszę, że dawno tak dobrze nie spałam jak tej nocy. Przepakowaliśmy plecaki. Poszliśmy do sklepu. Kupiliśmy produkty na śniadanie: serki, pomidory, jajka, gruszkojabłka, niestety nie było nigdzie pieczywa. Marija pojechała do miejscowej piekarni  (o której nie mieliśmy pojęcia) i kupiła dla nas bochen pysznego, świeżego chleba (50 rubli). Naprawdę bardzo dobrze nas ugościła. Śniadanie jedliśmy w bardzo przyjemnych okolicznościach. W ogrodowym namiocie jajecznica smakowała wybornie.
Zebraliśmy się około 11. Przyjechał po nas umówiony przez Mariję miejscowy, swoją Ładą Nivą miał nas zawieźć do Esso, cena   -  4000 rubli. Choć było ciasno (jeden duży plecak oraz kilka małych musieliśmy poupychać między siebie, bo do bagażnika się już nie zmieściły)  to cena była naprawdę atrakcyjna. Pożegnaliśmy się z Mariją, podziękowaliśmy za wszytko i odjechaliśmy. Do przebycia mieliśmy około 170 kilometrów drogą przez las, szutrową, bardzo wyboistą. W czasie podróży przytrafiło nam się kilka nieplanowanych postojów. Nie wiem czy to efekt wjechania przez kierowcę w sporą dziurę zaraz za Kozyriewskiem, czy zwyczajnie auto było mało sprawne, ale psuło się regularnie co kilkadziesiąt kilometrów. Kilka razy oferowaliśmy panu pomoc, ale dzielnie sam swój pojazd naprawiał. Szło mu nieźle. Czas postoju wykorzystywaliśmy na robienie zdjęć, rozmowy, zabawy w kopanie kamieni i na inne porywające rozrywki. 

środa, 16 grudnia 2015

Rosja: Kamczatka - Pobudka z widokiem na Tołbaczik / cz. 3/10

Noc w terenie minęła bardzo spokojnie. Pogoda była dla nas łaskawsza niż w ciągu poprzedniego dnia, a i niedźwiedź żaden nie przyszedł. Wstaliśmy około 7. Promienie słońca po wyjściu na zewnątrz to dobry znak, wspaniale! Na namiocie mieliśmy lodową skorupę, podobnie na butach, sztywne jak gips, chcieliśmy je rozgrzać nad gazem, ale ten również przymarzł. Mokrymi skarpetami z dnia poprzedniego można było zabić. Ogrzaliśmy
Poranek w obozie - budzimy się :)
butlę gazową, Maciek zrobił herbatę, zbieraliśmy się powoli. Nasi nowi znajomi około 8 chcieli wyruszyć – chcieli dogonić grupę, którą my spotkaliśmy dzień wcześniej. Obawiali się, że Ci się o nich niepokoją, a zasięgu w tym rejonie nie było, żeby poinformować, że wszytko jest w porządku. Pokazaliśmy im drogę, wymieniliśmy się numerami i umówiliśmy na telefon. Ruszyli przed siebie. My zjedliśmy śniadanie, wciąż nie byliśmy pewni co robić dalej, iść na przód czy zawrócić. Wdrapaliśmy się na górkę, z której widok był cudowny. Kilka wulkanów i  bezkres przestrzeni – wzruszające. Słońce pięknie odbijało się od zaśnieżonych wzgórz.

poniedziałek, 14 grudnia 2015

Rosja: Kamczatka - Kozyriewsk i trekking w okolicach grupy wulkanów Kluczewskiej Sopki / cz. 2/10

Kozyriewsk, który na mapie jest całkiem sporą miejscowością, okazał się małą wioseczką z piaszczystą drogą i drewnianymi domkami. W Kozyriewsku jest bank, poczta, sklep, piekarnia, apteka, biblioteka i szkoła. Po przyjeździe autobusu lokalne zamieszanie, mieszkańcy przyszli sprawdzić, kto przyjechał? Autobus odjechał i chwilę później ulica opustoszała, tylko psy błąkały się smętnie po wsi. Znowu zaczęło padać... Na przystanku autobusowym zawieszony był szyld: „Questhouse u Mariji“, obok wiaty koksownik (zapewne na chłodne kamczackie dni). Długo nie myśleliśmy, trzeba było zorganizować jakiś nocleg. Damian przepowiedział, że z naszym szczęściem za 30 minut wszytko będzie ogarnięte (nocleg i transport na dzień kolejny). 
Ulice Kozyriewska
Marija mogła nas przenocować za 1000 rubli / osoba (do dyspozycji domek traperski, kuchnia i bania). Idąc w kierunku potencjalnego noclegu pytamy jeszcze miejscowych chłopów dłubiących przy maszynach czy nie znają kogoś, kto mógłby nas zabrać  jutro na kilka dni w okolicę Kluczewskiej grupy wulkanów i martwego lasu. Nikt im do głowy nie przyszedł, jednak kiedy przeszliśmy kawałek zaczęli za nami wołać. Kogoś znają – Andrieja! Zaraz ma przyjechać do Mariji. Tuż przed jej domem Andriej nas dogania, rozmawiamy z nim, zadajemy pytania, mówimy o naszych planach. Trekking ze "Stolików" do martwego lasu to około 5 dni. Może nas tam zawieźć i po kilku dniach w umówione miejsce po nas przyjechać. Za kurs w jedną stronę (ok 60km) chce 22000 rubli – strasznie drogo, także mamy nad czym myśleć!

poniedziałek, 7 grudnia 2015

Rosja: Kamczatka - przygotowania do wyjazdu i deszczowy początek przygody / cz. 1/10

... w końcu nastąpił długo wyczekiwany dzień 27 czerwca 2015 roku. Jest godzina 10:30. Z Anią i Maćkiem siedzimy na lotnisku Tegel w Berlinie. Za niemalże dwie godziny po raz kolejny wyruszymy na wschód, do Rosji, tym razem na Kamczatkę! Skład wyprawy czteroosobowy - Ania, Maciej, Damian ( Żorż) i ja.
Dwa lata temu, kiedy przemierzaliśmy Rosję z zachodu na wschód, ktoś rzucił pomysł, żebyśmy w następną wspólną podróż pojechali na ten wyjątkowy wulkaniczny półwysep, położony na dalekim wschodzie Rosji. Prawdopodobnie każdy z nas był wciąż pod wrażeniem piękna i dzikości Islandii, na której poznaliśmy się rok wcześniej.
Lotnisko w Yelizovie
Myśl rzucona gdzieś nad Bajkałem dojrzewała w nas dość długo. Ceny biletów lotniczych i pogarszająca się sytuacja polityczna z Rosją powodowały, że szanse na wyjazd malały. Wtedy nastąpił dzień, kiedy to Maciek trafił do jednego z radomskich serwisów samochodowych i w oczekiwaniu na obsługę, od niechcenia sprawdził ceny przelotów Moskwa – Pietropawłowsk Kamczacki (PK). Był to dzień grudniowy, roku 2014, rosyjska waluta spadła do historycznego minimum, a to sprawiło, że również ceny biletów lotniczych były znacznie niższe. W połowie grudnia bilet Moskwa – Pietropawłowsk (+ bilet powrotny) kosztował 1560pln. Telefon od Maćka, a zaraz potem mój telefon do Ani. Decyzja była błyskawiczna. Kupujemy! Kwestia dogadania daty wyjazdu i powrotu zajęła nam dzień. W międzyczasie Maciek wysłał maila do Damiana, który to w ogóle, ale to w ogóle nie planował z nami jechać...odpisał tylko, że nas nienawidzi i żeby jemu również bilet zabookować! Ucieszyliśmy się ogromnie, bo skład osobowy sprawdzony i zgrany.

sobota, 5 grudnia 2015

Chorwacja: Tydzień pod żaglami - do Włoch i z powrotem

Moja przygoda z żeglowaniem zaczęła się kilkanaście lat temu. Pierwszy morski rejs odbyłam na żaglowcu szkoleniowym Pogoria, było to jeszcze w minionym wieku. W kierunku Bornholmu, a następnie Malmo i Kopenhagi popłynęliśmy pod koniec września, na Bałtyku szalał wtedy sztorm - odchorowałam to mocno. Kiedy po latach dostałam propozycje zmierzenia się z morzem ponownie, długo się nie zastanawiałam. Jadę!

Weneckie wrota 
Jacht wyczarterowaliśmy w Chorwacji, czekał na nas w miejscowości Pomer niedaleko Puli. Z Krakowa wyruszyliśmy 4 października nad ranem. Było nas dziesięcioro, większość poznałam wsiadając do busa, którym podróżowaliśmy. Gadki szmatki i tak, z krótkimi przerwami, dojechaliśmy do turystycznego miasteczka na południu Istrii. Żaglówkę udostępniła nam firma Adriatic Yacht Charter, był to Elan  431 "Lisa IX". Nie byliśmy pewni dokąd nas poniesie, uzależniliśmy to trochę od pogody. Bardzo chcieliśmy popłynąć do Włoch, do Wenecji. Musieliśmy sprawdzić jakie są wymogi formalne, aby rejs do tego państwa odbyć. Przedstawiciel armatora w trakcie check-inu przekazał nam informacje co przed opuszczeniem wód chorwackich musimy uczynić....

wtorek, 1 grudnia 2015

Rumunia: Karpaty Południowe 4x4 / Droga Transfogaraska / cz. 2/2

Poranek był naprawdę wyjątkowy i bardzo słoneczny. Zjeżdżając w dół zrobiliśmy slalom między pasącymi się krowami, zamknęliśmy za sobą drewnianą bramkę i odjechaliśmy w kierunku południowym. Po drodze zatrzymaliśmy się w miasteczku Rimetea. Osada położona jest u podnóża Góry Seklerskiej. Jest to niewielka miejscowość z zachowaną XVIII-wieczną odnowioną zabudową i zbiornikiem wodnym w centrum, w którym mieszkańcy robią pranie i czyszczą dywany - bardzo klimatycznie. Naprawdę warto tu zajechać. Pokręciliśmy się trochę po starych uliczkach,
uzupełniliśmy wodę w zbiornikach na dachu i udaliśmy się dalej. Kolejna odwiedzona przez nas miejscowość to Aiud. Tu podziwialiśmy głównie kompozycje stworzone z kabli na słupach (odzwyczailiśmy się już trochę od takich rozwiązań). Największą atrakcją miasta jest jednak średniowieczna twierdza obronna znajdująca się w samym centrum, do wnętrz której również zajrzeliśmy. Spędziliśmy tu około godziny, ale raczej nie urzekło nas to miejsce. Z Aiud podążyliśmy do Medias. Wybraliśmy drogę przez łąki i pola, wzdłuż plantacji słoneczników, kukurydzy i innych nieznanych mi upraw, mijaliśmy przydrożne kapliczki. Napotkaliśmy też stado owiec, które wybiegły nam wprost pod samochód z bocznej ścieżki.

poniedziałek, 30 listopada 2015

Rumunia: A co byś powiedziała na…….Transylwania 4x4 / cz. 1/2

- Cześć Piotrek! Wiesz, szykuje mi się  tydzień wolnego. Robimy coś?
- A co byś powiedziała na……. – wtedy następuje dreszczyk emocji, jaka tym razem propozycja padnie. Z Piotrkiem poznaliśmy się planując wyjazd na Islandię w 2012 roku. Mamy bardzo zbieżny sposób podróżowania i ciekawią nas podobne miejsca. To co nas łączy to również spontaniczność, rzucone pomysły bardzo szybko przechodzą w fazę realizacji. 
- o jaa super!  To zapytam jeszcze Dorotkę czy by się z nami wybrała.

Wesoły Cmentarz w Sapancie
Tak to właśnie pewnego sierpniowego dnia zorganizowaliśmy się na wyprawę do Rumunii. Od dnia decyzji do terminu wyjazdu (30.08.2014) pozostały nam 4 dni. Jako, że jesteśmy z różnych rejonów Polski, a podróż miała odbywać się Piotrka Nissanem Patrolem to na niego spadło zabranie większości sprzętu biwakowego (namioty, kuchenka, menażki itp.). Miejscem zbiórki był Kraków. Dojechałam tam wczesnym sobotnim porankiem, Dorotka i Piotrek zgarnęli mnie z dworca, zrobiliśmy wspólne spożywcze zakupy i ruszyliśmy ku przygodzie! Przed nami blisko 500 km do granicy węgiersko – rumuńskiej. Po kilku godzinach przekroczyliśmy przejście w okolicach Satu Mare i skierowaliśmy się na północny wschód. Nie mieliśmy zaplanowanej konkretnej trasy. Kierowaliśmy się w stronę rzeki Cisy, jechaliśmy przez malownicze miasteczka, klimatyczne wioski, urodziwe obszary górskie. To co mnie tu zaskoczyło w niektórych miejscowościach, to domy jednorodzinne, ogromne, 2-3 piętrowe, w większości nie wykończone (brak okien powyżej pierwszego piętra), te które są wykończone kipią przepychem. Budynek przy budynku, zupełny brak przestrzeni. 

środa, 25 listopada 2015

Chiny: Trochę sztuki w Pekinie - dzielnica 798

27.08 to mój ostatni dzień w Pekinie. Wstaję pierwsza, dwa śpiochy jeszcze kimają. Przepakowuje plecak, zbieram swoje rzeczy, przygotowuję się do wymeldowania ( do 12:00 muszę zrobić check out). Krakusy wstają. Kończymy owoce pozostałe po wieczornej uczcie oraz resztę kremu orzechowego (przywiezionego jeszcze z Polski) – do Kuala Lumpur Damian brać go nie chce. Posileni śniadaniem jedziemy w kierunku dzielnicy 798. Najpierw metrem, później przesiadamy się na autobus nr 401, podróż trwa około 15 minut. Osiedle, na którym wysiadamy przypomina nasze blokowiska z lat 70-tych, między szarymi budynkami nieco błądzimy. Wdepnęliśmy do supersamu, gdzie kupiliśmy herbaty, alkohol, jakieś słodycze, coś do przekąszenia. Zdziwił mnie bardzo fakt, że w Chinach nie ma czekolady, jedynie batoniki typu snickers, kinder bueno, dove. Siadamy nieopodal sklepu, wyciągamy rogaliki, ciasteczka, jogurt, chipsy i ryżową wódkę (52%). Pełna uczta na osiedlowej ławce. Nad miastem pojawił się smog, więc i pogoda była taka sobie, miałam wrażenie, ze za chwile nadciągnie ulewa, do tego było bardzo duszno. Nic to, pożywieni i napojeni szukamy 798. Język „mapa, palec, migi” jest niezawodny. Jacyś starsi ludzie pokazują nam właściwy kierunek. Idziemy! Znajdujemy! Pierwsze odczucia mocno takie sobie, jednak czym dalej w dzielnicę tym jesteśmy pod większym wrażeniem.

Chiny: W Pałacu Letnim nie byliśmy. W Świątyni Lazurowych Obłoków i Parku Xiangshan i owszem, tam też można miło spędzić czas


Witamy, witamy
Kolejny dzień w Pekinie postanowiliśmy spędzić na północno - zachodnich obrzeżach miasta. Mamy plan udać się do Pałacu Letniego, przy okazji chcemy wstąpić do budynku Uniwersytetu Pekińskiego. Jako, że mój urlop dobiega końca, a wyspać się i wypocząć też trzeba to zalegamy w łóżkach do 11, pełne lenistwo! Nie spieszyliśmy się, powoli przygotowywaliśmy się do wyjścia, nastało południe. Uznaliśmy, że to już pora wczesno obiadowa - porozumiewawcze spojrzenia i nasze kroki kierujemy do zaprzyjaźnionej kuchni. Dania niezmiennie smaczne, tym razem do makaronu dobraliśmy surowe warzywa. Pycha! Z pełnymi brzuchami ruszyliśmy na przedostatnią linię metra linii nr 8, do Pałacu Letniego. Na miejscu zastaliśmy tłumy. Bilet wstępu kosztował 30Y. Poszliśmy stamtąd czem prędzej  (tym bardziej, że Damian nie chciał nas przewieźć łódką po tamtejszym jeziorze, więc wchodzić się nie opylało). Kierownik wycieczki (Żorż) wypatrzył wzgórza na zachód od Pałacu Letniego. Żeby się tam dostać próbowaliśmy złapać taksówkę, co okazało się misją niemożliwą - kto by pomyślał!

wtorek, 24 listopada 2015

Chiny: Wielki Mur i wioska olimpijska

Autobus do Huairou
25 sierpnia planujemy wdrapać się na Wielki Mur Chiński. Wybraliśmy odcinek MuTianYu. Wstajemy o 8:00, szybka toaleta - w hostelu dostępny jest nawet płyn do kąpieli oraz szampon, no no! W drodze do metra wstępujemy jeszcze do sklepu po wodę i prowiant na drogę. W świetnych nastrojach jesteśmy gotowi na kolejny dzień przygód! O godzinie 10:00 docieramy na stację Dongzimen skąd jedziemy autobusem 916 do Huairou (12Y - bilet kupujemy u kierowcy). Autobus nieco szerszy od tych znanych mi dotychczas, w jednym rzędzie po 5 siedzeń. W środku zaczepia nas młody chińczyk mówiąc, że nie powinniśmy się godzić na dojazd w okolice muru powyżej 70Y. „Pilot“ autobusu słysząc naszą rozmowę, jest mocno niezadowolony z postępku młodego człowieka, podniesionym głosem mówi mu, że ma takich rzeczy turystom nie przekazywać. Był to pierwszy i jedyny wkurzony chińczyk jakiego widziałam.

Chiny: Dzień drugi zwiedzania Pekinu


Świątynia Lamajska
Rano Maciek się pakował, o 10:00 miał lot do Piong Piang. Przytulas na pożegnanie. Poszedł! My powoli wstawaliśmy. Z Anią i Damianem zdecydowaliśmy dzisiejszy dzień również spędzić w mieście. W hostelu PLOFT pozwolono nam zostawić bagaże, check in w DRAGON HAPPY HOSTEL był możliwy dopiero od 14:00. Ruszyliśmy w kierunku Świątyni Lamajskiej. Po drodze wstąpiliśmy na śniadanie do pobliskiego KFC (ja jadłam kleik ryżowy z 3 owocami + kawa 9Y). Przed wejściem do Świątyni, Anię i mnie, odstraszyła cena (25Y). Damian poszedł. Wrócił po ponad godzinie. Odmieniony człowiek, nie ten Damian, zachwycony miejscem, otoczeniem, ciszą tam panującą, skupieniem. Kupił sobie bransoletkę na rękę oddającą jego chiński znak zodiaku, która ma ustrzegać go od diabła - o diablicach na szczęście nic nie wspominał ;). Namawiał nas, żebyśmy też tam weszły, ale musieliśmy już wracać, odebrać bagaże. Po drodze weszliśmy jeszcze do Świątyni Konfucjusza. Bardzo ciekawe miejsce, znacznie mniej turystów, więcej starszych, relaksujących się ludzi. Zakupiliśmy pamiątki i wróciliśmy po nasze tobołki.

Chiny: Jak sobie pościelisz..., czyli szukamy noclegu i zwiedzamy Zakazane Miasto

Pierwsze minuty w Pekinie. Dworzec kolejowy.
Młoda Chinka poznana w pociągu podprowadziła nas na stację metra. Aby dojechać do zaproponowanego przez nią hostelu mieliśmy wsiąść w linię nr 2. Kupiliśmy bilety za 2Y, wpakowaliśmy się do podziemnego pociągu. Po drodze wyczailiśmy, że jeden z zanotowanych przez nas jeszcze w Polsce hosteli, nazywa się tak samo jak przestanek na trasie. Zapisany hostel był polecany przez innych podróżników, zaryzykowaliśmy, wysiedliśmy wcześniej. Szliśmy długo, najpierw kilometr, później drugi, byliśmy zmęczeni. Wyglądało to słabo. Dochodziła godzina 23:00. Zostawiłyśmy z Anią plecaki chłopakom i poszłyśmy „na zwiady”, bo jak nam napotkany przechodzień powiedział, to już tylko 400 metrów. Kilka pomocnych osób sprawdziło na komórkach lokalizację hostelu i naszą, byliśmy na miejscu, ale niestety szukanego przez nas noclegu tu nie było. Znajdowaliśmy się w okolicach jakiegoś stadionu, dzielnica lanserska, wypasione kluby, drogie samochody podjeżdżały pod miejscową dyskotekę. Wróciłyśmy do chłopaków. Zapadła decyzja. Szukamy noclegu, który zapisała nam dziewczyna z pociągu.

sobota, 21 listopada 2015

Chiny: I znowu pociąg. 4 bilety do Pekinu przez Harbin prosimy

Damian w Chińskim salonie fryzjerskim
Na chińskim przejściu granicznym, niczym gwiazdy, witani byliśmy serdecznie, urzędnicy podpytywali i zagadywali nas. W czasie odprawy paszportowej poznaliśmy Siergieja, Rosjanina, podróżnika. Bardzo nam pomógł podczas pierwszych chwil na chińskiej ziemi. Kierowcy autobusu, którzy przywieźli nas do Suifenhe zapisali nam chińskie znaczki, żebyśmy pokazali je taksówkarzowi co by wiedział, że my na PKP dostać się chcemy. Poza Pekinem ( ja się później okaże), w miasteczkach, które odwiedziliśmy bardzo trudno się porozumieć po angielsku. Nie mieliśmy też chińskich pieniędzy. Siergiej zabrał nas taksówką do „kantoru” – kobiety, z plikiem pieniędzy stojącą w wiatrołapie budynku banku, obracającej walutą ( dość dziwne doświadczenie przyznać muszę). Walutę wymieniliśmy. Złapaliśmy chwilę oddechu, podziękowaliśmy i pożegnaliśmy się z pomocnym Rosjaninem (nie chciał zwrotu kasy za taksówkę, mówił, żebyśmy pomogli innym podróżnikom jak będą w potrzebie – zuch mołodziec!). Ruszyliśmy w kierunku dworca. PKS i PKP są obok siebie.

piątek, 20 listopada 2015

Rosja: Kolej Transsyberyjska Irkuck - Władywostok. Docieramy do granicy Rosyjsko - Chińskiej



Chłopcy bawią się w strzelanie
laserową bronią, taką na niby ;)
W pociągu na tej trasie jest znacznie mniej podróżujących. Zaraz po rozlokowaniu się na naszych miejscach kładziemy się spać. „Rano” (około 14) okazało się, że w naszym wagonie mamy 8 Polaków ( ciut od nas starszych), podróżników z Poznania. W wagonie spokojnie, niewiele młodych ludzi, rodziny, adepci wojskowi. Raczymy się własnym towarzystwem. Gramy w karty, Damian z „sąsiadami“ gra w szachy, pijemy, śmiejemy się. Jest wesoło! Czas mija podobnie jak w drodze do Irkucka. Za oknem widać ogromne tereny zalane wodą ( natrafiliśmy na największa od wielu lat powódź w Rosji). Damian w czasie tego etapu podróży poznaje również swoją przyszła teściową, przyszłej żony niestety jeszcze nie zna! Chłopaki nawiązują kontakt z  Rosjanami z krwi i kości. Wieczorem panowie Rosjanie wpraszają się z samogonem do nas. Są jednak trochę nie z naszej bajki dlatego chłopaki sprytnie, argumentując że niby Ani i mi przeszkadzają, przenoszą się do ich boksu. To byli naprawdę dziwni ludzie, m.in podejrzewali nas o szpiegostwo,  szaleni! Na szczęście szybko się upili i zasnęli.

Rosja: Irkuck, Olchon i rześki Bajkał


Pamiątkowe zdjęcie na dworcu w Irkucku
Na peronie w Irkucku długie pożegnanie i kilka pamiątkowych fotografii z Anią i Tamarą – naszymi prowadnicami. W pociągu ustaliliśmy, że nie zostajemy w Irkucku tylko od razu jedziemy na Olchon. Marszrutką spod dworca kolejowego jedziemy na drugi koniec miasta, na dworzec autobusowy. Tu zostawiamy Sophie i Alexa, którzy kierują się do Listwanki ( tam mają zarezerwowany nocleg, marszrutka kosztuje 100 rubli), my z Niką i Wiktorem podążamy na wyspę (600 rubli stargowane z 800 / osoba). Trwająca 6 godzin jazda busem też była swojego rodzaju wyzwaniem. Przez pierwszą godzinę jazdy większość z nas miał śmierć w oczach, później oswoiliśmy się już ze sposobem prowadzenia przez kierowcę samochodu. Dostał ksywkę Szumacher! Droga do promu prosta, przerywana podjazdami, górskie widoki, przepięknie. Szumacher zafundował nam również przejazd odcinkiem off-roadowym, który przemierzał z prędkością prawie 120km/h. Na prom nie czekaliśmy wcale, kierowca korzystając ze swoich znajomości wjechał na niego od razu. Przeprawa trwała około 10-15 minut. Na wyspie klimat zupełnie inny, asfaltu brak, step miejscami zamieniał się w pustynie, wzgórza porośnięte lasem, klify, plaża wzdłuż krystalicznie czystego Bajkału.

czwartek, 19 listopada 2015

Rosja: Kolej Transsyberyjska – cztery dni życia w pociągu


Jechaliśmy tzw. Plackartą, wagonem sypialnym, najtańszym, bez przedziałów, z 48 kuszetkami, który podzielony jest na otwarte boksy, w każdym po 6 miejsc sypialnych, na początku i na końcu wagonu WC. Nasze łóżka skierowane były prostopadle do korytarza,
Wagon Plackarta [© Wiktor]
na łóżkach równoległych gościli się młodzi Francuzi - Sophie oraz Alex. Wódka przełamała pierwsze lody i po niedługim czasie Francuzi dołączyli do Polish TransSiberian Team!
Wiktor miał swoją pryczę w boksie obok, a Nika w jeszcze następnym. Pierwszego dnia krajobraz za oknem mocno się nie zmieniał, my nieśmiało ( bo oficjalnie nie można) rozpijaliśmy alkohole. Na jednej ze stacji policja wyprowadza z pociągu pierwszego pijanego delikwenta, przy tej okazji, za posiadanie alkoholu i nasze miejsca zostały spisane... pierwsza groźba wyrzucenia nas z pociągu! Chłopaki postanowili zaprzyjaźnić się z młodymi, bardzo sympatycznymi i wesołymi prowadnicami - Anią i Tamarą, w „zaprzyjaźnianiu się“ są wspaniali!

środa, 18 listopada 2015

Rosja: Moskwa - pierwsze chwile na rosyjskiej ziemi

......plany wyjazdowe trwały niemalże rok, przybliżony termin ustaliliśmy w styczniu, bilety na kolej transsyberyjską oraz  powrotne bilety lotnicze zakupiliśmy z około dwumiesięcznym wyprzedzeniem (na kolej 45 dni przed opuszczeniem Moskwy, odcinek Moskwa – Irkuck kosztował 648 zł, Irkuck – Władywostok 590zł). Nie mieliśmy konkretnej wizji co chcemy zobaczyć, daty na biletach wskazywały kiedy i gdzie mamy się stawić, reszta była improwizacją, wiadomo, delikatnie kontrolowaną bo z przewodnikiem w ręku, ale jednak. Skład podstawowy czteroosobowy: Ania, Maciej, Damian i ja. Ustalona data spotkania w Moskwie 07.08.2013. Z Ania i Maciejem spotykam się 7 sierpnia na lotnisku Tegel w Berlinie skąd lecimy do rosyjskiej stolicy (Berlin Tegel - Moskwa Domodedovo – AirBerlin 400zł). Z Damianem widzimy się w na miejscu.
Dnia 7 sierpnia 2013 r. około 16:00 czasu lokalnego (+2h od czasu polskiego) stawiam pierwszy krok na rosyjskiej ziemi. Odprawa paszportowo-celna na lotnisku trwa około 1,5h – dzieciaki płakały, baby się kłóciły, zaduch straszny, humory jednak niezmiennie nam dopisywały. Welcome to Russia chciałoby się rzec! Odebraliśmy bagaże i autobusem nr 308 (100 rubli) ruszyliśmy w kierunku miasta. Dojechaliśmy do zielonej stacji metra, na której czekał już na nas Damian. Razem kierowaliśmy się do centrum, do hostelu A la Russe, gdzie mieliśmy zarezerwowany nocleg.
Kiedy przekraczaliśmy próg budynku przyjechała karetka... Ania podsłuchała, że któryś z gości ma ospę... zeszłoroczny horror nieprzebytej dotąd choroby
Widok na Plac Czerwony
powrócił! Nic to, zrzuciliśmy torby w naszym dziesięcioosobowym pokoju i poszliśmy zwiedzać miasto. Plac Czerwony, Kreml, Mauzoleum Lenina, spacer wzdłuż rzeki – miejsca  turystycznie obowiązkowe odhaczone. 
Kolejne pół wieczoru szukaliśmy budki z szoarmą lub innym, tanim jedzeniem. Po dwóch godzinach spaceru po mieście udało nam się w końcu zjeść lokalny fastfood. W drodze powrotnej wstąpiliśmy jeszcze do sklepu. Ku naszemu wielkiemu zdziwieniu alkohol w sklepie można kupić tylko do godziny 23.00 (było chwilę przed północą)... wróciliśmy do hostelu... skład dziewczyński udał się pod prysznic, a chłopaki w tym czasie zorganizowali piwa.

wtorek, 17 listopada 2015

Spis wypraw

Niektóre relacje są naprawdę długie i wymagają kilku wpisów. Żeby było łatwiej poniżej zamieszczam chronologiczny spis opublikowanych zapisków
2015 Rosja: Kamczatka
http://ljaguszka.blogspot.com/2015/12/rosja-kamczatka-przygotowania-do.html
http://ljaguszka.blogspot.com/2015/12/rosja-kamczatka-kozyriewsk-i-trekking-w.html
http://ljaguszka.blogspot.com/2015/12/rosja-kamczatka-pobudka-z-widokiem-na.html
http://ljaguszka.blogspot.com/2015/12/rosja-kamczatka-z-kozyriewska-do-esso.html
http://ljaguszka.blogspot.com/2015/12/rosja-kamczatka-malownicze-esso-i-nasz.html
http://ljaguszka.blogspot.com/2016/01/rosja-kamczatka-jezioro-ikar-i-spyw.html
http://ljaguszka.blogspot.com/2016/01/rosja-kamczatka-wracamy-na-poudnie-i.html
http://ljaguszka.blogspot.com/2016/01/rosja-kamczatka-o-tym-jak-wybieralismy.html
http://ljaguszka.blogspot.com/2016/01/rosja-kamczatka-pod-wulkanem.html
http://ljaguszka.blogspot.com/2016/02/rosja-kamczatka-bekitne-jezioro-podobno.html


2014 Rumunia
http://ljaguszka.blogspot.com/2015/11/rumunia-co-bys-powiedziaa-nasiedmiogrod.html
http://ljaguszka.blogspot.com/2015/11/rumunia-karpaty-poudniowe-4x4-droga.html


2014 Chorwacja i Włochy 
http://ljaguszka.blogspot.com/search/label/Chorwacja%26W%C5%82ochy%202014


2013 Rosja i Chiny
http://ljaguszka.blogspot.com/2015/11/moskwa-pierwsze-chwile-na-rosyjskiej.html
http://ljaguszka.blogspot.com/2015/11/kolej-transsyberyjska-cztery-dni-zycia.html
http://ljaguszka.blogspot.com/2015/11/irkuck-olchon-i-rzeski-bajka_19.html
http://ljaguszka.blogspot.com/2015/11/kolej-transsyberyjska-irkuck-wadywostok.html
http://ljaguszka.blogspot.com/2015/11/pierwsze-zderzenie-z-chiami-z.html
http://ljaguszka.blogspot.com/2015/11/pekin-poszukiwanie-noclegu-zwiedzanie.html
http://ljaguszka.blogspot.com/2015/11/pekin-drugi-dzien-zwiedzamy-miasto-2408.html
http://ljaguszka.blogspot.com/2015/11/chiny-wielki-mur-i-wioska-olimpijska.html
http://ljaguszka.blogspot.com/2015/11/chiny-w-paacu-letnim-nie-bylismy-w.html
http://ljaguszka.blogspot.com/2015/11/chiny-troche-sztuki-w-pekinie-dzielnica.html


2012 Islandia
http://ljaguszka.blogspot.com/2016/03/islandia-4x4-wulkany-wodospady-burza.html
http://ljaguszka.blogspot.com/2016/03/islandia-4x4-wulkan-askja-piekna-dolina.html

O mnie

[ © Anna Patan http://www.fotoform.com.pl]

Na imię mam Jola. Rocznik '83. Od kilku lat zawodowo zajmuję się logistyką, a czas wolny dzielę między moje pasje: projektowanie graficzne, fotografię oraz wojaże. Podróżuję od kiedy pamiętam (a najdalej pamięcią sięgam do 1987 roku kiedy to rodzice zabrali mnie do Wilna). W wieku szkolnym, niemal każde wakacje spędzałam na Kaszubach, Mazurach lub na Podlasiu. W liceum rozpoczęła się moja przygoda ze spływami kajakowymi oraz z żeglowaniem po mazurskich jeziorach i Bałtyku. Dzięki programowi Work&Travel, bez nadszarpnięcia studenckiego budżetu, po kilku miesiącach pracy na Cape Cod ( w stanie Massachusetts) wyruszyłam w podróż po zachodnim wybrzeżu USA.  
Mimo upływu lat, regularnie pakuję plecak i ruszam ku przygodzie. Docieram do najróżniejszych zakątków Polski, odkrywam też uroki innych ( bliskich i dalekich) państw. Odwiedziłam ponad 25 krajów na czterech kontynentach. 
Jestem stworzeniem zimnolubnym, ceniącym sobie kontakt z naturą, dlatego klimat północny odpowiada mi najbardziej. Nie oznacza to wcale, że od czasu do czasu nie wyruszam w cieplejsze regiony naszego globu. Podczas niektórych wypraw piszę dzienniki z podróży, które podczas jednego z wyjazdów przemianowane zostały na kłamiętniki z podróży i tak już zostało. Na podstawie tych zapisków publikuję swoje subiektywne wrażenia z odwiedzonych miejsc.

Kilka słów o blogu

Kiedy po latach od wyprawy, ktoś zapytał mnie o wrażenia z Norwegii, a ja się zorientowałam, że niewiele pamiętam (nazw zwłaszcza) gdzie dokładnie byłam, wtedy postanowiłam odwiedzane miejsca i przygody z nimi związane mniej lub bardziej szczegółowo w kajecie opisywać.
Blog zawiera relacje z podróży z plecakiem, wypraw 4x4, rejsów, a także wyjazdów survivalowych i szkoleń w terenie. Być może mojej notatki będę komuś pomocne przy planowaniu własnego wyjazdu, a może kogoś zainspirują do spakowania plecaka i ruszenia przed siebie ... tak po prostu, bo warto!

Polska - Tatry
Islandia
USA - Wielki kanion
Rosja / Kamczatka - Kluczewska Sopka