piątek, 30 grudnia 2016

Peru: Machu Picchu

Turystów do Cuzco sprowadzają i zabytki i historia i architektura, ale tak naprawdę głównym wabikiem są, odkryte w 1911 roku przez amerykańskiego badacza Hirama Binghama, ruiny Machu Picchu. To właśnie z Cuzco pociągiem (chyba najdroższym na świecie!), komunikacją drogową lub też idąc szlakiem Inca Trail podróżnicy docierają do ruin oddalonego o ponad sto kilometrów zaginionego miasta. Sposób dostania się tam, w dużej mierze zależy od ilości posiadanego czasu i zasobności portfela. U nas i z jednym i z drugim krucho, także postanowienie mamy jechać pojazdem drogowym, ale bez wygód ( że niby taniej).  
Z Hostelu zbieramy się po 6:30. W miejscu gdzie miał być przystanek autobusowy stoją busy i taksówki. Psia kość! Znowu?!? W sekundę zostajemy otoczeni przez tłum taksówkarzy... 
- Urubamba! – krzyczy pierwszy, tak głośno, że śpiące na ulicy psy podrywają się do ucieczki.
- Ollaytantambo! Santa Maria! Hydroelectrica! - krzyczą kolejni.
Taksówki, jako środka lokomocji nie bierzemy pod uwagę z dwóch powodów. Po pierwsze w internetach ostrzegają, żeby w Peru, ze względów bezpieczeństwa, nie brać taksówek z ulicy, po drugie wozić się taksówkami, to się w naszym budżecie nie mieści! Manuel - potomek lokalnych Indian nie dawał jednak za wygraną.
Oferując 240 soli (60 soli za osobę) za przejazd nie dał nam wyboru. Wsiadamy. Jedziemy z nim do Hydroelektryki (elektrowni wodnej), oddalonej w linii prostej o 110 km na północny zachód od Cuzco. Po drodze Manuel "funduje" nam kilka punktów widokowych. Przyznaję, że górskie szczyty i zielone wąwozy Świętej Doliny prezentują się naprawdę niesamowicie. Manuel zabiera nas również do miejsca, w którym krzewy koki rosną na wyciągnięcie ręki.
- lepiej smakują suszone – mówi rozbawionym tonem, kiedy wkładamy do ust dziwnie smakujące, świeżo zerwane listki.
Za jego radą rozkładamy nasze zbiory na tylnej półce samochodu, do wysuszenia. Krętą, szutrową drogą wijącą się wzdłuż rzeki Urubamba pokonujemy ostatnie kilometry, aż w końcu, po 7 godzinach osiągamy nasz cel.
– Dalej samochodem dojechać się nie da. Do Aguas Calientes (miasteczka leżącego u stóp Machu Picchu) możecie dotrzeć spod elektrowni pociągiem (bilet 29$) lub idąc 11 kilometrów pieszo wzdłuż torów – rzuca na pożegnanie Manuel.
Hydroelectrica - tu rozpoczyna się marsz większości backpakersów w stronę Machu Picchu
Malownicza droga wzdłuż torów
W zasadzie wyboru nie mamy. W strugach deszczu, ale z czołem podniesionym (wiadomo!) wędrujemy 2 godziny torami w górę rzeki Urubamba, aż docieramy do miasteczka otoczonego strzelistymi szczytami. Aguas Calientes to uboższe wydanie naszego rodzimego Zakopanego. Turyści, stragany z pamiątkami, restauracje i hotele dominują w krajobrazie miasteczka. Za nocleg w hostelu ( pokój bez okna) płacimy po 39 soli! Jednak to co nas tu dobiło to ceny jedzenia. Nawet tego nie restauracyjnego, w bocznych uliczkach, ba! nawet tego w sklepach ( dwa razy drożej niż w Cuzco) ... Średnia cena obiadu to 40 soli. Korzystając z tego, że tłumów w mieście nie ma, targujemy się. Za posiłek płacimy 25 soli. Wciąż drogo, przynajmniej smacznie.  
Aguas Calientes
Aguas Calientes - główna ulica miasta
Z budzikiem nie negocjujemy. Wstajemy o 4:00. O 4:30 opuszczamy hostel. Półprzytomni, oświetlając sobie drogę czołówkami maszerujemy w kierunku pierwszego punktu kontrolnego. 4:59 - ustawiamy się w długą kolejkę śmiałków, którzy nogami będą wdrapywali się po stromym zboczu do wejścia do ruin ( można też autobusem - ta przyjemność to koszt 17$). O 5:15 rozpoczynamy podejście. Moje braki kondycyjne szybko się ujawniają. Chłopaki idą przodem. Niemal półtorej godziny zajmuje mi pokonanie, schowanych w cieniu dżungli, wysokich, kamiennych stopni. O godzinie 6:30 jako jedni z pierwszych oczekujemy w kolejce do wejścia. Już tylko metry dzielą nas od słynnych ruin. Jeszcze chwila ... są i one! Potężne, majestatyczne, niezwykłe. Jak ponad wiek temu odkrywca, tak teraz i my, zatrzymujemy się oczarowani widokiem jednego z najpiękniejszych i najbardziej tajemniczych miast świata.
Machu Picchu

Kilka zdjęć ruin bez tłumu w tle i lecimy dalej. Żeby nie było zbyt łatwo, jeszcze w Polsce wykupiliśmy bilet na Montaña Machu Picchu (za oba bilety płaciliśmy 177 zł, na Montanę wpuszczają dziennie 400 osób, w dwóch turach: 7-9 i 9-11). Kolejne 600 metrów w linii prostej w górę, a siły brak. Szaleństwo! No, ale jak już człowiek zapłacił to choćby na czworaka! ( no dobra, aż tak źle nie było). Chłopaki idą jak na skrzydłach niesieni, ja swoim tempem, powoli zdobywam "mój Everest". W podobnym tempie i z tą samą częstotliwością przystanków kroczy za mną młoda dziewczyna. Jej pytanie czy jestem Polką zbija mnie z tropu... jak to?! że skąd ona to wie?! czyżby moja słowiańska uroda...?! Jej twarz wydaje mi się znajoma, myślę sobie, że może gdzieś, kiedyś na siebie wpadłyśmy. Nic bardziej mylnego 😀 Marcjannie moje pochodzenie zasugerował napis na koszulce TU BYŁEM. TONY HALIK (zapomniałam o nim zupełnie), a ja dopiero znacznie później skojarzyłam, że to Natalka z eMki (serialu "M jak Miłość"). Rozmawiając o podróżach ( Marcjanna wyruszyła w dwumiesięczną samotną podróż po Ameryce Południowej), poznanych ludziach i życiu wdrapałyśmy się na szczyt.
Monatana Machu Picchu zdobyte ;-)
Widok na ruiny Machu Picchu oraz Huayana Pichu z Montana Machu Picchu




W dolinie rzeka Urubamba
Inkaskie arcydzieło, ze szczytu Montaña Machu Picchu, robi wielkie wrażenie. Dopiero mogąc w całości objąć wzrokiem ruiny widzimy na jak niepozornym grzbiecie są one położone i jak wąskie ścieżki do nich prowadzą. Miasto jest tak wkomponowane w otoczenie, że wygląda, jakby było naturalną częścią zbocza. Zerkając w dół próbuję sobie wyobrazić jak wiele siły, wytrwałości i determinacji kosztowało budowniczych, nie znających nawet koła, stworzenie tego wyjątkowego miejsca.
Wyglądające zza chmur słońce mobilizuje nas do zejścia ( krem z filtrem 50 obowiązkowy!). Chwilę po 10 jesteśmy z powrotem w ruinach. Przyznam szczerze, że nie przygotowaliśmy się szczególnie do ich zwiedzania. Z Marcjanną i Adamem chodzimy zgodnie z kierunkiem strzałek, od miejsca do miejsca, podsłuchując od czasu do czasu opowieści przewodników o tym jak miasto przez sto lat ( założone w XV w. zostało opuszczone około 1537 roku) funkcjonowało. 





Zaczyna padać, kończy się woda (a butelka 0,5l przy wejściu kosztuje 8 soli). Czas się zbierać. Wczesnym popołudniem żegnamy się z Marcjanną ( zostaje jeszcze jeden dzień w Aguas) i ruszamy w drogę powrotną. Grzmi, pada coraz mocniej, taki deszcz, że ulewa aż śpiewa... Żeby tylko dostać się do Hydroelektriki, później już na pewno będzie przyjemniej. Hehe...dobre żarty :) Pod elektrownią stoi stara Toyota - kierowca obiecuje dowieźć nas do Cuzco na 21:00 za 200 soli ( 50/os). Dojeżdżamy z nim do miasteczka St. Teresa. Tu wsadza nas do kolejnej Toyoty jeszcze bardziej rozklekotanej. Kierowca musi znać tę drogę bardzo dobrze, bo zakręty nad przepaścią pokonuje w zawrotnym tempie i z szaleństwem w oczach, nieustannie trąbiąc ( trafił nam się Fernando Alonso peruwiańskiego szutru!). Adrenalina niemal taka sama jak na rollercoasterze New York, New York w Las Vegas. Za to w St. Maria jesteśmy błyskawicznie. Parkujemy(?) pod warsztatem mechanicznym. Kierowca, wskazując na stojący bez koła pojazd oznajmia nam, że tu nas zostawi i że dalej pojedziemy TYM busem..

 

- Spokojnie, to potrwa nie więcej niż 20 minut! - zapewnia nas mechanik.
- A te 20 minut to jeszcze długo potrwa? - pytam półtorej godziny później.
W Cuzco jesteśmy przed 23. Za transport płacimy po 45 soli. W hostelu padamy. Zasypiam w pół sekundy. Dobrze, że następnego dnia nigdzie się nie spieszymy. Możemy pospać (żart!).


Krzaki koki
Suszone liście koki - pomagają uporać się z chorobą wysokościową nazywaną tu soroche
W drodze do Hydroelectrici można nabyć pyszne owoce - czerwone banany 3 szt - 1 sol; 4 plastry ananasa - 1 sol.

Wagoniki pociągu Inca Rail - najdroższego pociągu świata?!
Długa droga w dół - zejście z Montana Machu Picchu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz