poniedziałek, 1 lutego 2016

Rosja: Kamczatka - Błękitne Jezioro - podobno ładnie tam! ....oraz o tym jak wszystko co dobre szybko się kończy / cz.10/10

Wykład z roślin
... i nastał dzień, w którym zobaczyć mieliśmy Błękitne Jezioro.
Z Wiktorem umówiliśmy się tym razem nieco wcześniej, bo na godzinę 7:30. Chłopaki przyjechali punktualnie, zapakowaliśmy się do samochodu i ruszyliśmy w kierunku Yelizova po Larysę i Jurę (rosyjskie małżeństwo, które było z nami na wycieczce dzień wcześniej), a dalej jeszcze kilkanaście kilometrów pod stok narciarski Moroznaya (Гора Морозная). Było to miejsce, z którego rozpoczynała się nasza dzisiejsza wycieczka. Zabraliśmy z samochodu plecaki i ruszyliśmy. Przed nami 6 km marszu do domków traperskich (do których przy niedeszczowej pogodzie można dojechać samochodem), a następnie 9 km górami i dolinami nad jeziora. Było słonecznie, komary kąsały. Wiktor po drodze pokazywał nam różne rośliny - jadalne, które smakowaliśmy i takie, które lepiej szerokim łukiem omijać np. Barszcz Sosnowskiego, opowiadał o Kamczatce, o zachowaniach niedźwiedzi. A propos musieliśmy być czujni bo podobno w tym czasie kręciło się tu sporo samic z młodymi. Po półtoragodzinnym spacerze dotarliśmy do domków, tu zrobiliśmy sobie chwilowy postój, przy okazji nabraliśmy z potoku wody do picia. Było miło. Po kwadransie szykowaliśmy się do przejścia właściwej trasy. Pogoda coraz bardziej się psuła, najpierw niebo zaszło chmurami, a następnie zaczęło padać. Wciągnęliśmy na siebie długie rękawy i dalej pięliśmy się ku górze. Od czasu do czasu natrafialiśmy na niedźwiedzie kupy, ale samych zwierzaków nie wypatrzyliśmy. Dwie godziny później ponownie zrobiliśmy sobie przerwę, tym razem dłuższą, na posiłek i herbatę. Zrobiło się trochę chłodniej, dookoła nas zalegał jeszcze śnieg.
Droga pod górę
Ostatni etap trasy był najbardziej wymagający - dosyć strome podejście, śnieg, a przy potoku i strumykach błoto powodowały, że z wygłupami koniec, trzeba było się skupić, żeby sobie krzywdy nie zrobić. Do tego pojawiła się mgła, widoczność trochę się pogorszyła. My dzielnie dalej w górę dreptaliśmy, aż w końcu dodreptaliśmy. Hmm początkowo wiele nie widzieliśmy. Chwile później zobaczyliśmy pierwsze jezioro, potem drugie. Niestety mgła nie dawała za wygraną. W mlecznym klimacie wypatrzyliśmy schowanego za kamieniem świstaka, jak tylko bliżej podeszliśmy uciekł.  Zaczęło padać, robiło się coraz bardziej zimno. Nad trzecim jeziorem nie wiedzieliśmy prawie nic. Szkoda, bo miejsce to na zdjęciach wygląda naprawdę ładnie i pewnie takie jest, nam pomimo, że tam byliśmy trudno to ocenić...
Wracaliśmy dość szybkim tempem, schodząc w dół musieliśmy uważać - było stromo i ślisko, w śnieżnej skorupie były szczeliny. Poza kilkoma zjazdami na tyłkach obyło się bez stresujących momentów. Jak to w górach bywa pogoda się zaczęła poprawiać. Szliśmy z powrotem w kierunku stoku. Z krótką przerwą przy domkach traperskich do samochodu dotarliśmy około godziny 18, chwilę po 19 byliśmy w Pietropawłowsku. Choć pogoda spłatała nam troszkę figla przyznać muszę, ze był to bardzo fajny dzień i ciekawe wyjście, takich wyzwań chyba nam tu trochę brakowało. Wstąpiliśmy jeszcze do supersamu po pamiątki, suszone ryby, czekolady, dżemy i różne inne - bardzo polecam kiszoną kapustę morską z czosnkiem! Padliśmy jak dzieci - o 22:00 spaliśmy. To był nasz ostatni dzień na Kamczatce.
Jacyś tacy lekko niewyraźni
11 lipca każdy spał ile chciał, nie nastawialiśmy budzików, postanowiliśmy się wyspać. Ze Swietłaną (pośredniczką mieszkaniową) na oddanie kluczy umówiliśmy się na godzinę 12:00. Z Maćkiem i Damianem około 10 wybraliśmy się jeszcze na targ rybny - kupiliśmy kawior, suszone ryby i ryby  świeże (pakują próżniowo, także bez obaw o zapachy) - to zabieramy do Europy (na kawior Pani wystawiła nam specjalne potwierdzenie zakupu). Po 11:00 byliśmy z powrotem. Swietłana nie dotarła, zostawiliśmy jej klucze w umówionym miejscu. Na lotnisko dotarliśmy po 13:00. Ciekawym doświadczeniem była odprawa. Najpierw zabrali nam bagaże, w kolejnym okienku była odprawa i wydawanie biletu. Budynek lotniska jest tak zaprojektowany, że po dokonaniu formalności można wyjść na dwór, a w lotniskowym barze nabyć picie i jedzenie w normalnych cenach (piwo 100 rubli, lody i przekąski w cenach sklepowych). Około 15:00 mogliśmy wejść na pokład samolotu,  o 15:30 wystartowaliśmy. Po kilku godzinach spokojnego lotu cofnęliśmy się w czasie, wylądowaliśmy w Moskwie o godzinie 15:00 tego samego dnia - taka sytuacja. Po długiej nocy na moskiewskim lotnisku porannym lotem przez Berlin wróciliśmy do Polski.

Tak to oto skończyła się nasza kamczacka przygoda. Fajno było.
Pewnie jeszcze tam wrócę, chociażby po to żeby wdrapać się na wulkan czy po prostu zwyczajnie spędzić czas w wyjątkowych okolicznościach przyrody.
Kwiatki, bratki i stokrotki czyli chłopaki fotografują rośliny

Przerwa na małe co nieco - w tle domki traperskie



Nawet na tu komary dokuczały




Pierwsze jezioro
 A świstak siedzi ....
Drugie jezioro, niestety niewiele widzieliśmy
Jakby ktoś był ciekaw co to czarne na wodzie to skupiska owadów
Trzecie jezioro
Długa droga w dół

Pietropawłowsk - życie codzienne miasta 
8 rodzajów ikry - który wybrać? smakujemy!

My wyjeżdżamy, kolejni przyjeżdżają...


Choć byśmy jeszcze zostali, to trzeba wracać

Ljaguszkowy Team :)
Koniec :)






2 komentarze:

  1. Gratuluję wspaniałej przygody!
    My też bardzo chcieliśmy wejść na wulkan - ablo Awaczański, albo Mutnowski - ale niestety, też się nie udało :(
    Byliśmy jednak na wspaniałym, cudownym, 9-ciodniowym trekkingu między wulkanami Awaczański a Koriackim. Usatysfakcjonował nas całkowicie.
    Zapraszam do poczytania o naszych doświadczeniach. Byłam tam ze swoim dorosłym synem. Opisuję wyprawę na blogu "Kto chce szuka sposobu, czyli podróże po babsku".
    Można też kliknąć w nick autora komentarza :)
    Pozdrawiam serdecznie bratnią duszę
    Jola

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję :)
      Z zaciekawieniem zaczytują się w Wasze przygody!
      Świetna podróż.

      Pozdrawiam :)

      Usuń