sobota, 5 grudnia 2015

Chorwacja: Tydzień pod żaglami - do Włoch i z powrotem

Moja przygoda z żeglowaniem zaczęła się kilkanaście lat temu. Pierwszy morski rejs odbyłam na żaglowcu szkoleniowym Pogoria, było to jeszcze w minionym wieku. W kierunku Bornholmu, a następnie Malmo i Kopenhagi popłynęliśmy pod koniec września, na Bałtyku szalał wtedy sztorm - odchorowałam to mocno. Kiedy po latach dostałam propozycje zmierzenia się z morzem ponownie, długo się nie zastanawiałam. Jadę!

Weneckie wrota 
Jacht wyczarterowaliśmy w Chorwacji, czekał na nas w miejscowości Pomer niedaleko Puli. Z Krakowa wyruszyliśmy 4 października nad ranem. Było nas dziesięcioro, większość poznałam wsiadając do busa, którym podróżowaliśmy. Gadki szmatki i tak, z krótkimi przerwami, dojechaliśmy do turystycznego miasteczka na południu Istrii. Żaglówkę udostępniła nam firma Adriatic Yacht Charter, był to Elan  431 "Lisa IX". Nie byliśmy pewni dokąd nas poniesie, uzależniliśmy to trochę od pogody. Bardzo chcieliśmy popłynąć do Włoch, do Wenecji. Musieliśmy sprawdzić jakie są wymogi formalne, aby rejs do tego państwa odbyć. Przedstawiciel armatora w trakcie check-inu przekazał nam informacje co przed opuszczeniem wód chorwackich musimy uczynić....

Marina Pomer
Pierwszą noc spędziliśmy w marinie, było już dość późno a my chcieliśmy odpocząć, omówić trasę oraz lepiej się poznać.  Z portu wypłynęliśmy około 11 dnia następnego. Musieliśmy wstąpić jeszcze na chwilę do Puli, żeby w kapitanacie portu uzyskać pieczątkę, a następnie z kompletem dokumentów udać się do policji portowej w celu dokonania odprawy. Formalności załatwiliśmy w ciągu 30 minut. Była cudowna, słoneczna pogoda, daliśmy sobie jeszcze trochę czasu na lądzie, na zwiedzenie tego bogatego w zabytki miasta. W Puli mieści się m.in. amfiteatr rzymski, który w czasach starożytnych był areną walk gladiatorów, jest on największą atrakcją turystyczną miejscowości.
Panorama Puli
Gotowi na przygodę, późnym popołudniem wypłynęliśmy w morze. Wiatr wiał spokojnie, a raczej prawie nie wiał wcale. Dryfowaliśmy w kierunku północno wschodnim, mieliśmy przed sobą 70Mm. Lekko nami kołysało. Podzieliliśmy się na wachty - nawigacyjną i kambuzową. Dziś z Anią (z tą samą z którą przemierzałam Rosję z zachodu na wschód) dyżurowałyśmy w mesie, wachta nawigacyjna czekała nas w nocy. Bezkres wody, otwarta przestrzeń, wiatr we włosach sprawiają, że człowiek czuje się wolny, niczym nieograniczony, zwyczajnie szczęśliwy. Po dniu pełnym wrażeń nastał nasz nocny dyżur. Zaczął się o 4:00 i trwał do rana. Przyznać muszę, że ciężko tak w nocy nie zasnąć, jest to chyba najgorsza godzinowo wachta. Powoli zmagała mnie również choroba morska (prawie się nie przemieszczaliśmy, trochę bujało i zero punktu stałego, na którym można by skupić wzrok). Rano pogoda była w dalszym ciągu bezwietrzna, postanowiliśmy włączyć silnik bo obawy były, że do końca czarteru do Wenecji nie dopłyniemy, a przecież jeszcze wrócić trzeba!
Wschód słońca nad Adriatykiem
Wpływając do Wenecji słyszeliśmy głośny sygnał dźwiękowy, ewidentnie jakiś statek dawał o sobie znać, nie wiedzieliśmy jednak skąd odgłosy dobiegają. Moment później zza drzew wypłynął olbrzymi statek pasażerki, w zasięgu którego się znaleźliśmy. W stosunku do naszej łódeczki był naprawdę wielki. Chwila strachu, szybkie manewry, zimna krew...uciekliśmy mu spod dziobu. Do mariny "Diporto Velico Veneziano" wpłynęliśmy po dobie na Adriatyku, porą wieczorową. Po załatwieniu formalności udaliśmy się na przechadzkę po tym niezwykłym mieście. Gubiliśmy się w wąskich uliczkach, przechodziliśmy przez liczne most, zaglądaliśmy w kolejne zaułki. Nie mogłam się doczekać poranka kiedy będzie można to wszytko zobaczyć w pełnej okazałości! Do mariny wróciliśmy około północy.
Statek pasażerski wyjawił nam się zza drzew
Rano, po śniadaniu byliśmy gotowi na zwiedzanie Wenecji. Przeszyliśmy przez Gardini Publicci (park), w którym odbywają się oficjalne części Weneckiego Biennale, następnie powolnie, racząc się widokami, spacerowaliśmy promenadą Riva dei Sette Martiri. Wzdłuż deptaka cumują duże statki pasażerskie, małe jednostki rzeczne, tramwaje wodne (vaporetto). Przy jednym z mostków zauważyliśmy nienaturalne, nawet jak na miasto turystyczne, zgromadzenie. Odbywało się ostatnie pożegnanie jednego z gondolierów. Moment wzniosły, smutny, ale i piękny. Przed wypłynięciem w kierunku miejscowego cmentarza, na trąbce odegrano wzruszającą melodię, po czym wszyscy żałobnicy zaczęli klaskać. Po chwili gondola z trumną popłynęła w ostatnią drogę, na drugą stronę kanału. My poszliśmy dalej, w kierunku Piazzetta San Marco oraz Placu i Bazyliki św. Marka najbardziej znanych atrakcji w Wenecji. Na miejscu znajdowały się tłumy, przedrzeć się przez nie było bardzo trudno. Znaczna część placu zalana była wodą, w podcieniach budynków okalających plac turyści popijali kawę i raczyli się deserami.

Uciekliśmy stamtąd w boczne uliczki, po kilku minutach było już znacznie spokojniej, miejscami nawet dość pusto. Spacerowaliśmy po mniejszych placykach podziwiając stare, kolorowe budynki i gondolierów, wyśpiewujących serenady dla przewożonych turystów. Muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem tego miasta oraz smaku włoskiej pizzy, którą zjedliśmy na obiad. Bazylikę Santa Maria della Salute widzieliśmy tylko z daleka, z drugiej strony kanału. W mojej opinii warto zobaczyć to unikatowe miasto.

Ponieważ Wenecję zwiedzaliśmy w mniejszych grupach, umówiliśmy się na spotkanie w marinie o godz 17:00. Jeszcze tego samego dnia chcieliśmy wypłynąć z portu. Sprawdziliśmy pogodę. Ku naszemu zdziwieniu miało wiać 3-5 w skali Beauforta. Tego się nie spodziewaliśmy. Wypłynęliśmy w kierunku Triestu, przelot zaplanowaliśmy na noc. O godz. 20:00 rozpoczęłyśmy z Anią naszą wachtę nawigacyjną, do północy jakoś minęło, choć morze było coraz bardziej wzburzone. Jeszcze chwilę posiedziałyśmy ze zmiennikami, po czym poszłyśmy pod pokład położyć się spać. Ja zajmowałam koję górną, Ania dolną. Po godzinie drugiej zaczęło mocno nami bujać. Poczułam jak żołądek podchodzi mi do gardła, Ania też źle się czuła. Przechyły były coraz mocniejsze, musiałyśmy zapierać się nogami o ścianę, aby z koi nie wypaść. Po kilku minutach opuściłyśmy naszą kajutę i wyszłyśmy na zewnątrz. Okazało się, że zdecydowana większość załogi, w mniej lub bardziej chorobowym stanie już się tam znajdowała. Okropnie padało, woda przelewała nam się przez pokład, wiatr osiągnął zapowiadane 5 B. Cała ta sytuacja była dość niebezpieczna, miotało nami na wszystkie strony, posiadaliśmy jedynie 2 pary szelek do przypięcia się do elementu stałego jachtu, deszcz mocno ograniczał widoczność (była ciemna noc) i powodował, że pokład był śliski. Gdyby w takich warunkach ktoś wypadł za burtę, wykonanie manewru "człowiek za burtą" było by bardzo trudne, niemal bez szans na ratunek. Każdy z nas musiał bardzo uważać na siebie (szczególnie oddając pokłony Neptunowi) oraz zwracać uwagę na pozostałych, źle czujących się załogantów. Byliśmy mocno przemoczeni, po godzinie zeszliśmy pod pokład, na straży został skipper oraz dwie inne, w miarę dobrze czujące się osoby. W takich okolicznościach zapadła decyzja, że płyniemy do portu w Grado, aby tam przeczekać nawałnicę. Nie wiem kiedy wpłynęliśmy do mariny, pewnie nad ranem, niestety to była trudna dla mnie noc i niewiele pamiętam co się działo po moim powrocie do kajuty. Obudziłam się kiedy próbowaliśmy opuścić Porto San Vito, w którym woda opadała i niebawem byłoby tu dla nas zbyt płytko. Z drobnymi problemami wypłynęliśmy z mariny, nie szukaliśmy już kolejnego portu w tym mieście. Czuliśmy się lepiej, wiatr zelżał. Ja znaczną część tej
Triest
trasy spędziłam jednak na śródokręciu, wciąż czułam żołądek. Kisiel i suchary łagodziły skutki choroby. Późnym popołudniem zacumowaliśmy w San Giusto w Trieście. Po wyjściu na ląd szliśmy jakbyśmy byli po dwóch głębszych, błędnik potrzebował jeszcze chwili na uspokojenie. Skorzystaliśmy z bardzo czystych, przyjemnych sanitariatów, ogarnęliśmy nasz jacht i wywiesiliśmy do wyschnięcia wszystkie mokre, po nocnej ulewie, rzeczy. Wieczorem wybraliśmy się na przechadzkę po tym malowniczym miejscu. Choć położone jest ono nad morzem, to ulice miasta bardzo szybko wznoszą się ku górze. Nocą, zarówno Zamek Miramare, jak również latarnia Faro della Vittoria z posągiem skrzydlatej bogini zwycięstwa na szczycie, są pięknie oświetlone. Na ulicach gwar, choć sezon turystyczny już minął. Miasto przygotowywało się do corocznych regat "Barcalona", które za kilka dni w zatoce Triesteńskiej miały się odbyć. Pierwsze załogi zameldowały się już w porcie. Triest za dnia prezentuje się równie wspaniale, w kawiarniach gwar (choć to godz. 10:00 i środek tygodnia), budzące się leniwie miasto zrobiło nam mnie bardzo pozytywne wrażenie. Dokonaliśmy odprawy i ruszyliśmy w dalszy rejs. Po drodze mijaliśmy trenujące do regat jachty. Płynęliśmy na południe wzdłuż chorwackiego wybrzeża. Noc minęła spokojnie. Rankiem zajrzeliśmy jeszcze na chwilę do mariny w okolicy miejscowości Rovinj. Miejsce to było opustoszałe, jakby porzucone. Wszytko zamknięte na cztery spusty, co oznacza, że ze skorzystania z toalety nici. Popłynęliśmy dalej... Do ACI Marina Pomer dotarliśmy około 18.  Ostatnią noc również spędziliśmy na łódce. Zrobiliśmy pożegnalną kolację, wymienialiśmy się wrażeniami. Rankiem ruszyliśmy w podróż powrotną do Polski. Tym razem nie korzystaliśmy z autostrad, jechaliśmy malowniczymi górskimi drogami, liście mieniły się jesiennymi barwami. Byłam zachwycona! Pomyślałam sobie "a może by tak kiedyś  wybrać się w Alpy Julijskie...".
Morze znowu mnie pokonało, cieszę się jednak, że spróbowałam i jak tylko nadarzy się kolejna okazja na pewno znowu stawie mu czoła! :)
ACI Marina Pomer 
Panorama Pomeru



Wenecja

Poprzecinane kanałami i mostami weneckie uliczki

Ostatnie pożegnanie gondoliera

Piazzetta San Marco
Bazylika Santa Maria della Salute 

"Lisa IX" w Trieście
Triest 

Uliczki Triestu
Przedpołudnie w Trieście
Załogi trenują przez regatami Barcalona
Nasz jacht - Elan 431



1 komentarz:

  1. Bardzo ciekawa i zajmująca relacja z wyprawy. Ja również jestem amatorem żeglowania. Tyle tylko ,że na miejsce moich wojaży wybieram co roku polskie morze. Proponowany przez firmę Twist Yacht http://www.twistyacht.pl/ czarter jachtów zawsze pozwala mi na spędzenie niezapomnianych chwil podczas żaglowego rejsu. Jestem w 100% usatysfakcjonowany.

    OdpowiedzUsuń