Noc w terenie minęła bardzo spokojnie. Pogoda była dla nas łaskawsza niż w ciągu poprzedniego dnia, a i niedźwiedź żaden nie przyszedł. Wstaliśmy około 7. Promienie słońca po wyjściu na zewnątrz to dobry znak, wspaniale! Na
namiocie mieliśmy lodową skorupę, podobnie na butach, sztywne jak gips,
chcieliśmy je rozgrzać nad gazem, ale ten również przymarzł. Mokrymi skarpetami
z dnia poprzedniego można było zabić. Ogrzaliśmy
butlę gazową, Maciek
zrobił herbatę, zbieraliśmy się powoli. Nasi nowi znajomi około 8 chcieli
wyruszyć – chcieli dogonić grupę, którą my spotkaliśmy dzień wcześniej.
Obawiali się, że Ci się o nich niepokoją, a zasięgu w tym rejonie nie było,
żeby poinformować, że wszytko jest w porządku. Pokazaliśmy im drogę, wymieniliśmy
się numerami i umówiliśmy na telefon. Ruszyli przed siebie. My zjedliśmy śniadanie, wciąż nie
byliśmy pewni co robić dalej, iść na przód czy zawrócić. Wdrapaliśmy się na
górkę, z której widok był cudowny. Kilka wulkanów i bezkres
przestrzeni – wzruszające. Słońce
pięknie odbijało się od zaśnieżonych wzgórz.
Widzieliśmy też kryjące się susełki. Rozbijając namiot nie mieliśmy pojęcia w jak nadzwyczajnym miejscu jesteśmy. Jednak szczęściarze z nas, widzieliśmy wulkany w pełnej okazałości, a podobno nie często się to zdarza! Chmury powoli zasłaniały błękitne niebo, Damian nie miał już suchych butów, a Maciek zaczynał odchorowywać wczorajsze gotowanie w zimnym przedsionku. Podjęliśmy decyzję o powrocie. Cofnęliśmy się po plecaki i około godziny 10 ruszyliśmy w drogę powrotną. Szliśmy tą sama trasą, którą przyszliśmy, a przynajmniej mieliśmy taką nadzieję. Po około 2 kilometrach zobaczyliśmy dwie sylwetki, to nasi rosyjscy znajomi. Nie byli pewni jak iść dalej, więc znowu trochę błądzili. Doszliśmy do nich i w szóstkę wracaliśmy do „Stolików“. Po kolejnych 2 godzinach dotarliśmy do chatki. Zadzwoniliśmy do Andrieja, powiedział, że będzie po nas około
15 – 16. Przekazaliśmy mu, że jesteśmy w 6 osób,
zgodził
się na transport za 20.000 rubli. W domku było jeszcze w miarę ciepło,
poprzednia grupa musiała w nim spać i niedawno z niego wyjść. Zrobiliśmy
sobie coś do jedzenia, ciepłe picie. Kiedy temperatura w domku wyrównała
się
z tą na dworze, poszliśmy na zewnątrz rozpalić ognisko, a przy okazji
spalić papierki. Osuszaliśmy nasze rzeczy. Zaczęło wiać, wróciliśmy do
chatki a
żarzące się polana wrzuciliśmy do kozy. Częstowaliśmy się wzajemnie
smakołykami.
Rosjanie mieli suszoną wołowinę, która wyglądała jak czekolada, suszonego indyka, suszone
pestki
z moreli, my im serwowaliśmy kanapki z pasztetem,
które jednocześnie były zagryzką do wódki, smakowały im również batoniki
energetyczne od Ani. W oczekiwaniu na Andrieja dowiedzieliśmy się, że
Dilka
z Ilyą są młodym małżeństwem w podróży poślubnej. Mieszkają w Moskwie, a
wybrali się tu ze znajomymi, przy okazji chcieli nakręcić film o
Kamczatce (nasze wypowiedzi o tym miejscu również uwiecznili). Dilya
pracuje w filharmonii,
pięknie śpiewa, a oboje grają na instrumentach. Poprosiliśmy o mini
koncert.
Dilka wyjęła dziwne okrągłe coś, na którym grała, a Ilya znaną
nam
drumlę. Tak się składało, że i Damian i ja nasze drumle też mieliśmy
przy sobie,
więc zagraliśmy w kwartecie, utwór improwizacja, całkiem nieźle nam to
wyszło! Minęła
16:30. Andrieja nie widać, telefonu nie odbiera. Maćkowi choroba nie
odpuszczała, zrobiło się bardzo zimno. Zasnęłam. Około 18:30 pojawił się
Andriej informując nas na wstępie, że za transport musimy zapłacić
22.000 rubli.
Najpierw Ania, później Dilya zaczęły się po rosyjsku wykłócać,
"przemiły" kierowca tonem nieznoszącym sprzeciwu kazał im zamilknąć.
Powiedział, że jak
chcemy możemy iść pieszo 60 km, ale w lesie jest dużo niedźwiedzi.
Stwierdziliśmy, że szkoda naszych nerwów na przepychanki z takim
człowiekiem, zapłaciliśmy mu ile chciał ( później dowiedzieliśmy się, że znany jest z takich zachowań). Około 22
byliśmy ponownie w Kozyriewsku. Odebraliśmy nasze rzeczy ze Stacji Geosejsmicznej, pożegnaliśmy
się z napotkanymi znajomymi i poszliśmy na nocleg do Questhousu, do Mariji
(Marija zaproponowała nam cenę 750 rubli / osoba) . Chłopaki się rozchorowali,
potrzebowaliśmy się wygrzać, a bania to najlepsze miejsce. W saunie bardzo przyjemnie,
cieplutko, wieczór minął nam bardzo szybko. Na kolację gorące kubki, potem
siusiu, paciorek, tabletki i spać. W domkach traperskich włączyliśmy sobie
grzejniki, spaliśmy jak dzieci. Marija załatwiała nam na jutro transport do Esso –
mieliśmy nadzieję, że się uda.
Poranek w obozie - budzimy się :) |
Widzieliśmy też kryjące się susełki. Rozbijając namiot nie mieliśmy pojęcia w jak nadzwyczajnym miejscu jesteśmy. Jednak szczęściarze z nas, widzieliśmy wulkany w pełnej okazałości, a podobno nie często się to zdarza! Chmury powoli zasłaniały błękitne niebo, Damian nie miał już suchych butów, a Maciek zaczynał odchorowywać wczorajsze gotowanie w zimnym przedsionku. Podjęliśmy decyzję o powrocie. Cofnęliśmy się po plecaki i około godziny 10 ruszyliśmy w drogę powrotną. Szliśmy tą sama trasą, którą przyszliśmy, a przynajmniej mieliśmy taką nadzieję. Po około 2 kilometrach zobaczyliśmy dwie sylwetki, to nasi rosyjscy znajomi. Nie byli pewni jak iść dalej, więc znowu trochę błądzili. Doszliśmy do nich i w szóstkę wracaliśmy do „Stolików“. Po kolejnych 2 godzinach dotarliśmy do chatki. Zadzwoniliśmy do Andrieja, powiedział, że będzie po nas około
Przenieśliśmy żarzące się drewno do piecyka, było naprawdę zimno |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz