środa, 16 grudnia 2015

Rosja: Kamczatka - Pobudka z widokiem na Tołbaczik / cz. 3/10

Noc w terenie minęła bardzo spokojnie. Pogoda była dla nas łaskawsza niż w ciągu poprzedniego dnia, a i niedźwiedź żaden nie przyszedł. Wstaliśmy około 7. Promienie słońca po wyjściu na zewnątrz to dobry znak, wspaniale! Na namiocie mieliśmy lodową skorupę, podobnie na butach, sztywne jak gips, chcieliśmy je rozgrzać nad gazem, ale ten również przymarzł. Mokrymi skarpetami z dnia poprzedniego można było zabić. Ogrzaliśmy
Poranek w obozie - budzimy się :)
butlę gazową, Maciek zrobił herbatę, zbieraliśmy się powoli. Nasi nowi znajomi około 8 chcieli wyruszyć – chcieli dogonić grupę, którą my spotkaliśmy dzień wcześniej. Obawiali się, że Ci się o nich niepokoją, a zasięgu w tym rejonie nie było, żeby poinformować, że wszytko jest w porządku. Pokazaliśmy im drogę, wymieniliśmy się numerami i umówiliśmy na telefon. Ruszyli przed siebie. My zjedliśmy śniadanie, wciąż nie byliśmy pewni co robić dalej, iść na przód czy zawrócić. Wdrapaliśmy się na górkę, z której widok był cudowny. Kilka wulkanów i  bezkres przestrzeni – wzruszające. Słońce pięknie odbijało się od zaśnieżonych wzgórz.

Widzieliśmy też kryjące się susełki. Rozbijając namiot nie mieliśmy pojęcia w jak nadzwyczajnym miejscu jesteśmy. Jednak szczęściarze z nas, widzieliśmy wulkany w pełnej okazałości, a podobno nie często się to zdarza! Chmury powoli zasłaniały błękitne niebo, Damian nie miał już suchych butów, a Maciek zaczynał odchorowywać wczorajsze gotowanie w zimnym przedsionku. Podjęliśmy decyzję o powrocie. Cofnęliśmy się po plecaki i około godziny 10 ruszyliśmy w drogę powrotną. Szliśmy tą sama trasą, którą przyszliśmy, a przynajmniej mieliśmy taką nadzieję. Po około 2 kilometrach zobaczyliśmy dwie sylwetki, to nasi rosyjscy znajomi. Nie byli pewni jak iść dalej, więc znowu trochę błądzili. Doszliśmy do nich i w szóstkę wracaliśmy do „Stolików“. Po kolejnych 2 godzinach dotarliśmy do chatki. Zadzwoniliśmy do Andrieja, powiedział, że będzie po nas około
Przenieśliśmy żarzące się drewno do piecyka, było
naprawdę zimno
15 – 16. Przekazaliśmy mu, że jesteśmy w 6 osób, zgodził się na transport za 20.000 rubli. W domku było jeszcze w miarę ciepło, poprzednia grupa musiała w nim spać i niedawno z niego wyjść. Zrobiliśmy sobie coś do jedzenia, ciepłe picie. Kiedy temperatura w domku wyrównała się z tą na dworze, poszliśmy na zewnątrz rozpalić ognisko, a przy okazji spalić papierki. Osuszaliśmy nasze rzeczy. Zaczęło wiać, wróciliśmy do chatki a żarzące się polana wrzuciliśmy do kozy. Częstowaliśmy się wzajemnie smakołykami. Rosjanie mieli suszoną wołowinę, która wyglądała jak czekolada, 
suszonego indyka, suszone pestki z moreli, my im serwowaliśmy kanapki z pasztetem, które jednocześnie były zagryzką do wódki, smakowały im również batoniki energetyczne od Ani. W oczekiwaniu na Andrieja dowiedzieliśmy się, że Dilka z Ilyą są młodym małżeństwem w podróży poślubnej. Mieszkają w Moskwie, a wybrali się tu ze znajomymi, przy okazji chcieli nakręcić film o Kamczatce (nasze wypowiedzi o tym miejscu również uwiecznili). Dilya pracuje w filharmonii, pięknie śpiewa, a oboje grają na instrumentach. Poprosiliśmy o mini koncert. Dilka wyjęła dziwne okrągłe coś, na którym grała, a Ilya znaną nam drumlę. Tak się składało, że i Damian i ja nasze drumle też mieliśmy przy sobie, więc zagraliśmy w kwartecie, utwór improwizacja, całkiem nieźle nam to wyszło! Minęła 16:30. Andrieja nie widać, telefonu nie odbiera. Maćkowi choroba nie odpuszczała, zrobiło się bardzo zimno. Zasnęłam. Około 18:30 pojawił się Andriej informując nas na wstępie, że za transport musimy zapłacić 22.000 rubli. Najpierw Ania, później Dilya zaczęły się po rosyjsku wykłócać, "przemiły" kierowca tonem nieznoszącym sprzeciwu kazał im zamilknąć. Powiedział, że jak chcemy możemy iść pieszo 60 km, ale w lesie jest dużo niedźwiedzi. Stwierdziliśmy, że szkoda naszych nerwów na przepychanki z takim człowiekiem, zapłaciliśmy mu ile chciał ( później dowiedzieliśmy się, że  znany jest z takich zachowań). Około 22 byliśmy ponownie w Kozyriewsku. Odebraliśmy nasze rzeczy ze Stacji Geosejsmicznej, pożegnaliśmy się z napotkanymi znajomymi i poszliśmy na nocleg do Questhousu, do Mariji (Marija zaproponowała nam cenę 750 rubli / osoba) . Chłopaki się rozchorowali, potrzebowaliśmy się wygrzać, a bania to najlepsze miejsce. W saunie bardzo przyjemnie, cieplutko, wieczór minął nam bardzo szybko. Na kolację gorące kubki, potem siusiu, paciorek, tabletki i spać. W domkach traperskich włączyliśmy sobie grzejniki, spaliśmy jak dzieci. Marija załatwiała nam na jutro transport do Esso – mieliśmy nadzieję, że się uda.




Susełek
Suszenie rękawiczek nad ogniskiem to był zły pomysł
Chatka zwana "Stoliki"
Domki traperskie u Mariji
W Questhousie u Mariji - bardzo sympatyczne miejsce, bardzo polecam!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz