- niedźwiedź przyszedł w nocy! mamy
rozwaloną spiżarkę! - takie krzyki usłyszałyśmy około 7 rano. Lekko
zdezorientowane wychyliłyśmy głowy z namiotu, żeby sprawdzić co się stało.
Maciek o poranku poszedł po odłożone kilkadziesiąt metrów dalej jedzenie.
Siatki były porozrywane, chleb i parę innych przedmiotów znajdowały się w
promieniu kilku metrów od "składziku". Udaliśmy się na oględziny...
wszystko wskazywało na to, że to kuny, jenoty, wilki lub inne małe zwierzątka
zakradły się i trochę rozpierduchy narobiły. Tak to właśnie zaczął się nasz kolejny
dzień na Kamczatce. W planie mieliśmy pokręcić się po Esso. Ponieważ nie
chcieliśmy zostawiać rzeczy bez opieki podzieliliśmy się - pół dnia ja z Anią
miałyśmy spędzić w miasteczku, a o 14 planowałyśmy zmienić chłopaków. O 8
Maciek z Dilyą i Ilyą poszli na basen (jak to się tu czasem zdarza od Maćka
najpierw chcieli 200 rubli za wstęp, ale kiedy pojawił się kierownik stawka
zmalała do 100 rubli - tyle ile płacą
|
Cerkiew w Esso |
Rosjanie), ja z Anią wybrałyśmy się do
Centrum Informacji Turystycznej. Niestety informacja czynna była od 10:30,
Muzeum Etnograficzne od 10:00, a Muzeum Niedźwiedzia od 12:00. Sklepy otwierają
o 9:00. Kręcąc się to tu to tam dotarłyśmy na godz. 10:00 do skansenu.
Kupiłyśmy bilety i uprzejma pani o mongolskich rysach poprowadziła nas do
budynków z ekspozycjami. Na terenie Esso i okolic żyło niegdyś kilka ludów -
Koriacy, Itelmeni i Eweni. Ci ostatni przybyli w te rejony ponad 150 lat temu z
obszaru dzisiejszej Jakucji. Dziś teren ten zamieszkiwany jest głównie przez
Rosjan, jednak niektórzy z rdzennej ludności, zgodnie z tradycją, do tej pory
zajmują się wypasem reniferów. Zwierzęta dostarczają im żywności i surowców na
ubrania. W muzeum jest wiele pamiątek z ponad stuletniej historii wspólnego
życia plemion i ssaków, zwierzęce skóry, przedmioty codziennego użytku,
makiety, instrumenty muzyczne. Bardzo ciekawe miejsce, warte zobaczenia.
W niedalekim sąsiedztwie, w starym drewnianym
budynku mieści się informacja turystyczna. Starsza Pani przyjęła nas bardzo
miło, usiadłyśmy, zaczęłyśmy rozmawiać. Kobieta przez ostatnie 25 lat pracowała
jako nauczycielka języka i literatury rosyjskiej w miejscowej szkole.
Opowiedziała nam o okolicy, o organizowanych od 1991 roku wyścigach reniferów,
o tym, że mieszkańcy nie ogrzewają domów drewnem, a ciepłą wodę w kaloryferach
mają prosto z wnętrza ziemi. Pytałyśmy ją skąd tak widoczna różnica między
mieszkańcami Esso, a ludnością Kozyriewska. Pani mówiła, że ma to powiązanie
historycznie. W Kozyriewsku większość ludzi to potomkowie zesłańców i
represjonistów. Do Esso, skuszeni wysokimi zarobkami, w dawnych czasach
przyjeżdżali inżynierowie, nauczyciele, lekarze, część z nich tu została.
Różnicę w atmosferze i poziomie życia wyczuliśmy od razu. Pani o Polakach
wypowiadała się bardzo ciepło - opowiedziała nam o
|
Cmentarz w Esso |
chłopaku o imieniu Michał,
który wschodnią Rosję postanowił przemierzyć autostopem. Lokalni ludzie
pomagali mu organizować podwózki, on nauczył się rosyjskiego i porzucił studia
w Polsce. Na koniec poleciła nam kilka miejsc w okolicy, wzięłyśmy mapy, pożegnałyśmy
się i pomaszerowałyśmy dalej. Tym razem na pocztę. Chciałyśmy wysłać kartki.
Było to jednak kolejne miejsce, gdzie pocztówek nie można kupić, zwyczajnie nie
mają w sprzedaży (są dostępne w Informacji Turystycznej i Muzeum
Etnograficznym). Z poczty rozważałyśmy pójście do Muzeum Niedźwiedzia, ale
jakoś tak nieplanowanie wylądowałyśmy na cmentarzu w innej części miasta.
Miejsce to przypominało mi cmentarze widziane na podlaskiej wsi, ładne, ale
trochę pozarastane, często tylko wbite w ziemię krzyże sugerują, że w danym
miejscu znajduje się mogiła. Gdzieniegdzie, na nagrobkach umieszczone są
zdjęcia, bardzo ładne fotografie zmarłych. Miałyśmy nadzieję, że natrafimy na
uroczystość pogrzebu, ale niestety jedynie kilka osób krzątało się przy
porządkowaniu starych grobów.
Myślałyśmy już wracać do chłopaków. Po drodze
wstąpiłyśmy jeszcze do kasy biletowej miejscowego PKSu, żeby sprawdzić bilety
na przejazd do Pietropawłowska. Okazało się, że są jeszcze dostępne na sobotę i
poniedziałek, na niedziele miejsc już nie było. Cena biletu Esso - PK 1750 rubli/
osoba. Kiedy wyszłyśmy z dusznego pomieszczenia, gdzie sprzedawane są bilety
spotkałyśmy Damiana i Maćka. Przyznać muszę, że byłyśmy lekko zdziwione ich
widokiem. Okazało się, że ktoś z rosyjskiej grupy został na miejscu i na nasze
namioty też rzuci okiem. W czwórkę ustaliliśmy, że kupujemy bilety na dzień
kolejny, czyli na sobotę. Jak pomyśleli tak i zrobili.
|
Murzyn |
Jako, że nie musiałyśmy z Anią już się spieszyć
poszłyśmy z chłopakami na górkę koło stoku narciarskiego. Co prawda
szlabany i brama były zamknięte, ale jakoś tak boczkiem, boczkiem weszliśmy. Z
góry rozpościerała się dość ciekawa panorama mieściny. Murzyn - chodzący za
nami od cmentarza pies - podreptał na wzniesienie razem z nami. Damian tak się
z nim polubił, że obiecał mu po dotarciu spowrotem do miasta pento kiełbasy.
Murzyn był fajny, był naszym przyjacielem przez jakieś dwie godziny, był naszym
psem na niedźwiedzie. Po przywróceniu normalnego pulsu i nacieszeniu się
widokiem wracaliśmy na dół. Niestety gdzieś między krzakami murzyn się zgubił,
więcej go nie widzieliśmy.
Wracając do obozowiska zamarzyła nam się lokalna
kuchnia. Pytaliśmy miejscowych o jakąś knajpkę. Jak udało nam się ustalić w
Esso są trzy takie lokale. Wybraliśmy "restaurację" przy supersamie.
Maciek zamówił pierożki w garnuszku (160 rubli), Ania i Damian zamówili jelenia
z ziemniakami i surówką (470 rubli), ja raczyłam się łososiem w jajku z
dodatkami (400 rubli). Jedzenie smakowało całkiem ok, choć było dość drogie
patrząc na wielkość porcji.
Najedzeni
wróciliśmy do obozowiska. Dilya i Ilya siedzieli przy świeżo zbudowanym
drewnianym stole. Dołączyliśmy do nich. Poczęstowali nas rybą, którą dostali od
miejscowych. Była pyszna. My wyciągnęliśmy nasze smakołyki – cebulę, ogórki,
sardynki, chleb – też było nieźle. Myśleliśmy co robić dalej. Chęć zobaczenia
wulkanu Uzor minęła nam równie szybko jak się pojawiła, kiedy dowiedzieliśmy
się jaka jest cena za przelot pod kraterem (min. 27000 rubli / osoba,
uzależniona od ilości chętnych). Za mną i Maćkiem wciąż chodziła myśl wdrapania
się na jakąś górkę w okolicach Pietropawłowska – pani z informacji wspominała,
że na zboczach wulkanów zalega jeszcze 2-3 metry śniegu i że jest to
niebezpieczne.
|
Rozmyślamy co robić dalej |
Kiedy tak siedzieliśmy sobie przy tym stole, i rozmawialiśmy, i
śmialiśmy się, i Damian udając renifera pokazywał nam miejsca do których
chciałby pojechać, nagle z Maćkiem zauważyliśmy, że za plecami naszych kompanów,
zaraz przy wodzie, siedzi zapłakana dziewczynka, a z jej nogi płynęła krew. Rodzina stała obok, uspakajali ją i przykładali do rany chusteczki.
Zaoferowaliśmy pomoc. W jej nogę wbiło się szkło, które ktoś do gorącego źródła
wrzucił. Przynieśliśmy nasze apteczki. Ania zaczęła z nią rozmawiać i ją
uspakajać, że zaraz będzie już dobrze. Rana ewidentnie wymagała szycia,
założyliśmy opatrunek. Kiedy wiązaliśmy bandaż dziewczynka panicznie
zareagowała na agrafkę. Nie wiedzieliśmy o co chodzi. Po wszystkim Ania opowiedziała
nam co się wydarzyło. Mianowicie tata dziewczynki, mistrz czarnego humoru,
najpierw powiedział jej, żeby się nie martwiła, pojadą do lekarza i ten jej
tylko nogę obetnie. Kiedy próbowaliśmy stripami zamknąć jej ranę, a krew nie
dawała za wygraną i wyciągaliśmy kolejne gazy i plastry, dziewczynka pytała co
teraz będzie, bo ona chce mieć tę nogę. Tata na pocieszenie powiedział jej, że
no dobra, noga zostanie, ale że my weźmiemy zszywacze i jej ją zaraz zszyjemy,
żeby już nie krwawiła. Dziewczynka była przerażona, a my kompletnie nieświadomi
słów ojca. Reakcja na agrafkę była naprawdę mocna! Przekazaliśmy rodzicom aby
jak najszybciej pojechali do szpitala, Ci podziękowali za opatrzenie rany i
udali się w kierunku samochodu. My, jak gdyby nigdy nic, wróciliśmy
do rozmów o dalszych planach. Dołączyła do nas Dilka. Zaoferowała nam w PK ich
noclegową miejscówkę (mieszkanie), budżet już się im wyczerpał i prawdopodobnie
pojadą spać nad ocean, jeszcze nie wiedzą co ze sobą poczną. Problem był jeden – w Pietropawłowsku od tygodnia cały
czas padało i na zmianę pogody się nie zanosiło. Podjęliśmy decyzję.
Zostajemy w Esso do poniedziałku. Ponieważ bilety na PKS były kupione na nasze
paszporty, musiałyśmy z Anią iść je wymienić. Pani potrąciła nam 5% za zwrot (w
dzień wyjazdu zabiera 15%), nabyłyśmy nowe na poniedziałek. Takim sposobem mamy
dwa dodatkowe dni w Esso. Po powrocie awantura [taka na niby].
Maciek z Ilją kłócili się, który jako
pierwsze skorzysta z budowanego właśnie tojtoja. Widać, że w tym roku powstaje
tu dużo nowych obiektów (stoliki, wiata, wc), ktoś zauważył potencjał tego
miejsca i w niedługim czasie zapewne będzie ono znacznie mniej zaciszne. Wieczór
był chłodny. Przed pójściem spać wskoczyliśmy jeszcze się wygrzać w gorącym
źródle, zaraz potem do śpiworów, śnić o kolejnych przygodach.
|
Maksym - postrach lokalnych żab |
|
Esso - zadbane i kolorowe przydomowe ogródki |
|
Esso - Muzeum Etnograficzne |
|
Esso |
|
Esso - miejscowy cmentarz |
|
Esso - miejscowy cmentarz |
|
Esso - lokalni mieszkańcy |
|
Esso |
|
Panorama Esso |
|
Obiad "na mieście" - mięso z jelenia z dodatkami - 470 rubli |
|
Suszona ryba, którą otrzymaliśmy od miejscowych |
|
Gorące źródło - chwilę później opatrywaliśmy ranę kąpiącej się dziewczynki |
|
Esso |
|
Jak to w budownictwie bywa - dwóch się patrzy, jeden pracuje |
|
Esso - rzeka Uksiczan |
Bardzo jestem zaskoczona i zdziwiona opłatami za basen! Kąpaliśmy się w basenie po kilka razy każdego dnia i nikt nigdy od nas nie chciał zapłaty. Nie zauważyliśmy też, żeby ktokolwiek płacił, żeby ktoś te opłaty zbierał... A byliśmy przecież w szczycie sezonu, około połowy lipca. Czyżby zaniechali tego w tym roku?
OdpowiedzUsuńZ tego co piszesz wszystko na to wskazuje. Tak mnie właśnie zastanawiało, że tak mało zapłaciliście za rozbicie namiotu, prawie jak za darmo :)
OdpowiedzUsuńTen Michał ma obecnie jeden z największych kanałów podróżniczych na YouTube. Kanał nazywa się Autostopem dookoła świata. Obecnie emituje trzeci sezon ze swoich wypraw na wschód.
OdpowiedzUsuńPrzepraszam Oczywiście Autostopem na koniec świata nie dookoła :)
OdpowiedzUsuńDzisiaj wrucilem z miesiecznego pobytu na Kamczatce.przypadkiem wpadlem na wasze wspomnienia ,jednak fajnie dowiedziec sie ,ze nie tylko my mielismy pecccha z pogoda.Ona taka tam jest,rosjanie mowia "Kamczatka pogoda" z usmiechem na ,ktory ja nie mialemochoty po dwoch tygodniach sniegu i deszczu.Nic sie nie zmienilo tylko ceny za transport znowu podskoczyly.Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńCZeść. Ja wybieram się na Kamczatkę z rowerem w tym roku. Daj mi prosze swojego maila. Chętnie bym się poradził co zobaczyći jak się tam poruszać. Z góry dzięki. Maciek
UsuńHej, czy macie do polecenia jakiegoś przewodnika (wulkany?)Jedziemy za 2 m-ce.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Ewa