Poranek był naprawdę wyjątkowy i bardzo słoneczny. Zjeżdżając w dół zrobiliśmy slalom między pasącymi się krowami, zamknęliśmy za sobą drewnianą bramkę i odjechaliśmy w kierunku południowym. Po drodze zatrzymaliśmy się w miasteczku Rimetea. Osada położona jest u podnóża Góry
Seklerskiej. Jest to niewielka miejscowość z zachowaną XVIII-wieczną odnowioną
zabudową i zbiornikiem wodnym w centrum, w którym mieszkańcy robią
pranie i czyszczą dywany - bardzo klimatycznie. Naprawdę warto tu zajechać. Pokręciliśmy się trochę po starych uliczkach,
uzupełniliśmy wodę w zbiornikach na dachu i
udaliśmy się dalej. Kolejna odwiedzona przez nas miejscowość to Aiud. Tu podziwialiśmy głównie kompozycje stworzone z kabli na słupach (odzwyczailiśmy się już trochę od takich rozwiązań). Największą atrakcją miasta jest jednak średniowieczna twierdza obronna znajdująca się w samym centrum, do wnętrz której również zajrzeliśmy. Spędziliśmy tu około godziny, ale raczej nie urzekło nas to miejsce. Z Aiud podążyliśmy do Medias. Wybraliśmy drogę przez łąki i pola, wzdłuż plantacji słoneczników, kukurydzy i innych nieznanych mi upraw, mijaliśmy przydrożne kapliczki. Napotkaliśmy też stado owiec, które wybiegły nam wprost pod samochód z bocznej ścieżki.
Do Medias dojechaliśmy około godziny 14. Zaparkowaliśmy samochód pod kościołem i poszliśmy jak rasowi turyści, z aparatami, zwiedzać starą część miasta. Przekroczyliśmy mury obronne, którymi otoczone jest centrum. Popołudniowe słońce rzucało ciepłe światło na kolorowe kamieniczki. Dotarliśmy do ryneczku i kościoła warownego. Bardzo mi się podobała architektura tego miejsca, warta zobaczenia. Po dość długim spacerze wstąpiliśmy jeszcze na miejscowy bazar, gdzie zrobiliśmy obiadowe zakupy. Posiłek gotowaliśmy nad rzeką, za miastem, w dolince. Po jedzeniu, aby się lepiej ułożyło znowu wybraliśmy przejazd bezdrożami. Z okien samochodu, przemieszczając się powoli, obserwowaliśmy życie rumuńskich wiosek. Na jednej z nich pomogliśmy koniom wciągnąć wzory z drewnem pod górę. Biedne, nie dawały rady, a młodzi mężczyźni zamiast zwierzakom pomóc poganiali je batem. Bardzo to smutne. Tej nocy namiot rozbiliśmy na dziko nad rzeką Aluta, niedaleko początku drogi Transfogaraskiej od strony północnej.
|
Rzeka Aluta |
Widać od razu, że byliśmy w okolicy miasta, ilość porozrzucanych śmieci była naprawdę imponująca! Komary też dawały nam się we znaki. Namiot rozstawiliśmy frontem do rzeki. Rano zanurzyliśmy stopy w brudnej wodzie, na więcej się nie zdecydowaliśmy. Zebraliśmy obozowisko i ruszyliśmy na południe, na drogę 7C przecinającą z północy na południe Góry Fogaraskie - najwyższe pasmo górskie Rumuńskich Karpat. Krętą drogą, wybudowaną w latach 70-tych za czasów Nicolae Ceausescu, wspięliśmy się na wysokość ponad 2000 m n.p.m. Widoki malownicze, wyglądem przypominające norweską Drogę Trolli. Zatrzymaliśmy się w najwyższym punkcie trasy, w okolicach jeziora Balea. Bardzo popularne miejsce turystyczne, ze straganami i sprzedawcami pamiątek. Bardzo tu ładnie więc nie ma się co dziwić. Przeszliśmy się po okolicy, widoczność była bardzo dobra, więc siedliśmy na skarpie i raczyliśmy się panoramą, jednocześnie obserwując owce spacerujące po stromych zboczach. Po tych emocjach przedostaliśmy się najdłuższym rumuńskim tunelem na drugą stronę łańcucha górskiego. Krajobraz równie malowniczy, zjeżdżaliśmy z pasma zatrzymując się to na zrobienie zdjęć, to na uzupełnienie wody. Dojechaliśmy nad zaporę na rzecze Ardżesz, tworzącą jezioro zaporowe Vidraru, a następnie do Zamku Poenari nazwanego Zamkiem Drakuli. Po drodze widzieliśmy wielu motocyklistów i rowerzystów - jest to popularna trasa wśród amatorów dwóch kółek. W jednej z zatoczek przy trasie dostrzegliśmy również VW T3 ekipy "Busem Przez Świat". Podjechaliśmy przywitać się oraz zapytać czy wszystko w porządku, czy potrzebują pomocy mechanika (bo Piotrek to się w końcu na autach zna). Załoga czekała na innego busa z ludźmi, z którymi nie mogli się skontaktować. Opisali wyczekiwany pojazd, natrafiliśmy na niego jakąś godzinę później, przy Zamku Vlada. Przekazaliśmy zaspanym podróżnikom, żeby zadzwonili do znajomych, po czym udaliśmy się po 1480 schodach w górę. Większość podejścia wiedzie przez las, jest dość stromo i z czasem męcząco. Dla osób bez kondycji wyznaczono miejsca na odpoczynek. Po fizycznym wysiłku dotarliśmy do kasy zamku (opłata 5 lei), jeszcze kilka
|
Ruiny Zamku Drakuli |
schodów i powitały nas dwie ludzkie kukły nadziane na pale symbolizujące okrutną śmierć i brutalność władcy. Zamek, a bardziej jego ruiny nie są jakoś szczególnie imponujące, trochę cegieł, resztki murów. Ze wzniesienia rozpościera się piękny widok na porośnięte drzewami zbocza gór Fogaraskich, mosty, rzekę. Widok warty był wspinaczki. Nie siedzieliśmy tam długo, niebo zaszło chmurami. Kiedy wróciliśmy do samochodu zaczęło kropić. Zapakowaliśmy się do samochodu i planowaliśmy powoli kierować się ku granicy węgierskiej. Od Curtea de Arges jechaliśmy na zachód malowniczą częścią przełomu Aluty, widzieliśmy również masyw górski Cozia. W okolicach Biserica uczyniliśmy patrolowy przejazd przez względnie płytką rzekę, dno było bardzo kamieniste, a nurt całkiem wartki. Tu też w namiocie jadalnym (bo padało) ugotowaliśmy sobie obiad, zjedliśmy, pogoda nie sprzyjała. Minęliśmy Petroszany, miasteczko niezbyt urokliwe, poza światłami się nigdzie nie zatrzymywaliśmy. Znowu zboczyliśmy z asfaltowej trasy, tym razem zafundowaliśmy sobie zgubę w terenie błotnistym, niby nawigacja pokazywała tam jakąś ścieżkę, ale w realu były tam wysoko położone pola i trudno przejezdne fragmenty prowadzące donikąd. Pracujący w polu mężczyźni pokierowali nas do najbliższej wioski, mocno zdziwili się naszym widokiem w tym miejscu. Niedługo później znowu padało, przejechaliśmy niewielką, położoną nad potokiem miejscowość, przejechaliśmy również drewniany mostek i klasycznie udaliśmy się w kierunku okolicznego wzniesienia. Tej nocy z powodu ulewy spaliśmy w namiocie jadalnym - większym i przede wszystkim wyższym. Nie ma on podłogi, ściekająca ze zbocza woda przepływała nam przez środek. W samochodzie na laptopie (bo tam przyjemniej i był prąd) obejrzeliśmy sobie show Cirque du Soleil po czym poszliśmy spać. Psy w położonej poniżej wiosce ujadały całą noc! Rano pogoda była trochę lepsza, po śniadaniu ruszyliśmy w stronę Devy. Mijaliśmy liczne "gargamele" - o gustach się nie dyskutuje, ale te budynki naprawdę przykuwały uwagę swoją brzydotą. Na drugie śniadanie tego dnia mieliśmy jeżyny zebrane gdzieś po drodze. Około 15:30 podjechaliśmy pod wzgórze zamkowe w Devie, malownicze ruiny górują nad miastem, są dostępne dla zwiedzających. Dostać się tam można pieszo, trzeba tylko uważać, bo w lesie porastającym wzniesienie jest podobno bardzo dużo żmij,
|
Wojowniczy Żółw Ninja |
można też wjechać kolejką szynową - my z racji tego, że jest już dość późno wybieramy opcję nr 2 (nie pamiętam niestety jaki był koszt tego wjazdu). Z murów twierdzy widać piękną panoramę miasta i okolicy. Przez lornetkę wypatrywaliśmy szczegółów. Więcej w Devie nie widzieliśmy, zbieraliśmy się w drogę do granicy. Drogi w Rumunii nie są najlepsze, odbywa się tu także dużo remontów. Ustaliliśmy, że tego dnia postaramy się podjechać jak najbliżej granicy z Węgrami (mamy do przejechania niewiele ponad 200 km). Jechaliśmy drogą krajową przez Brad, do granicy w Gynle. Po przejechaniu około 150 km powoli ściemniało się. Wzdłuż drogi tylko pola i zabudowania, żadnego ciekawego miejsca na nocleg nie było. Zaczęliśmy szukać wśród rosnącej kukurydzy, ale pomysł nie okazał się najlepszym. Kawałek dalej, na łące za kilkoma krzaczkami rozbiliśmy nasz mały schron. Teren był trochę podmokły i błotnisty, poza tym mieliśmy wielu towarzyszy - ślimaki, robaki, pająki i inne latające stworzenia. Ponownie spaliśmy w namiocie jadalnym więc wszyscy się pomieściliśmy! ;). Po kolacji postanowiliśmy sobie obejrzeć jakiś film, tym razem leżąc na materacach. Cała fruwająco - pełzająca ferajna razem z nami, w pierwszym rzędzie, zaraz przy wyświetlaczu. Na zewnątrz padało. Rano, w deszczu pozbieraliśmy nasze rzeczy i pojechaliśmy ku granicy, z postojem na Węgrzech i obiadem na Słowacji wróciliśmy bezpiecznie z powrotem do Krakowa. Nie udało nam się niestety posmakować lokalnej, rumuńskiej kuchni, jest pretekst żeby tam wrócić :)
|
Rimetea |
|
Rimetea |
|
Wjazd do Auid |
|
Twierdza obronna - Auid |
|
Pole słonecznika - z prawej uschnięta uprawa |
|
Medias - przystanek autobusowy |
|
Medias - droga do rynku |
|
Jezioro Balea |
|
Jezioro Balea |
|
Szosa transfogaraska |
|
Góry Fogaraskie
|
Góry Fogaraskie |
|
|
"Tankujemy" wodę |
|
Widok z ruin zamku Vlada |
|
Pomagamy koniom wciągnąć wozy pod górę |
|
Po kilku dniach zamarzyło nam się winogron, takich prosto z drzewa ;) |
|
Dzień Dobry! |
|
"Gragamele" |
|
Litery na murze twierdzy w Devie przypominają napisy z Holywood |
|
Panorama okolicy Devy |
|
W polu kukurydzy poszukiwaliśmy miejsca na nocleg |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz