poniedziałek, 30 listopada 2015

Rumunia: A co byś powiedziała na…….Transylwania 4x4 / cz. 1/2

- Cześć Piotrek! Wiesz, szykuje mi się  tydzień wolnego. Robimy coś?
- A co byś powiedziała na……. – wtedy następuje dreszczyk emocji, jaka tym razem propozycja padnie. Z Piotrkiem poznaliśmy się planując wyjazd na Islandię w 2012 roku. Mamy bardzo zbieżny sposób podróżowania i ciekawią nas podobne miejsca. To co nas łączy to również spontaniczność, rzucone pomysły bardzo szybko przechodzą w fazę realizacji. 
- o jaa super!  To zapytam jeszcze Dorotkę czy by się z nami wybrała.

Wesoły Cmentarz w Sapancie
Tak to właśnie pewnego sierpniowego dnia zorganizowaliśmy się na wyprawę do Rumunii. Od dnia decyzji do terminu wyjazdu (30.08.2014) pozostały nam 4 dni. Jako, że jesteśmy z różnych rejonów Polski, a podróż miała odbywać się Piotrka Nissanem Patrolem to na niego spadło zabranie większości sprzętu biwakowego (namioty, kuchenka, menażki itp.). Miejscem zbiórki był Kraków. Dojechałam tam wczesnym sobotnim porankiem, Dorotka i Piotrek zgarnęli mnie z dworca, zrobiliśmy wspólne spożywcze zakupy i ruszyliśmy ku przygodzie! Przed nami blisko 500 km do granicy węgiersko – rumuńskiej. Po kilku godzinach przekroczyliśmy przejście w okolicach Satu Mare i skierowaliśmy się na północny wschód. Nie mieliśmy zaplanowanej konkretnej trasy. Kierowaliśmy się w stronę rzeki Cisy, jechaliśmy przez malownicze miasteczka, klimatyczne wioski, urodziwe obszary górskie. To co mnie tu zaskoczyło w niektórych miejscowościach, to domy jednorodzinne, ogromne, 2-3 piętrowe, w większości nie wykończone (brak okien powyżej pierwszego piętra), te które są wykończone kipią przepychem. Budynek przy budynku, zupełny brak przestrzeni. 

          Zamarzyły nam się owoce, tak sobie fantazjowaliśmy, że super sprawą byłoby rozbicie namiotu gdzieś w miejscu gdzie będą one na wyciągnięcie ręki – wiem, wiem poniosło nas. Powoli zmierzchało, w okolicach Remetii (blisko granicy z Ukrainą) zaczęliśmy rozglądać się za miejscem na rozbicie namiotu. Z drogi asfaltowej skręciliśmy w las. Za ścianą drzew znaleźliśmy idealną polankę. Oczom nie wierzyliśmy kiedy zobaczyliśmy tam rosnące dziko jabłka i jeżyny – idealnie! Przy dźwiękach muzyki poważnej każdy wziął prysznic (Piotrek, na potrzeby wyprawy do Pamiru, wymyślił patent na grzanie wody w zbiornikach znajdujących się na dachu auta, podczas jazdy, po całym dniu pracy silnika temperatura wody do mycia jest doskonała). Unosząca się para, dźwięki muzyki oraz reflektor w mroku powodowały magiczny, wzniosły klimat. Rano wypoczęci zbieramy obozowisko, zrywamy kilka owoców na drogę i ruszamy przed siebie. Najpierw do nowego Monastyru w miejscowości Sapanta, a następnie na tzw. „Wesoły Cmentarz” (Cimitirul Vesel). Miejsce wyjątkowe, cmentarz wpisany jest na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Często wesołe i żartobliwe obrazki przedstawiają zmarłych mieszkańców wsi. To co go wyróżnia, to przepięknie zdobione drewniane tablice nagrobne opisujące życie nieboszczyków lub to co było powodem ich śmierci. Nam, to wyjątkowe i wielobarwne miejsce, przypadło zwiedzać w niedziele, w cerkwi przy cmentarzu odbywała się msza. Po nabożeństwie wierni ubrani w regionalne stroje szli dziarsko, rzędami, pod ramię środkiem drogi, nie przejmując się nic a nic
Sapanta - powrót miejscowych z nabożeństwa
pojazdami ( nasz wyjazd z cmentarza zbiegł się z końcem mszy), musieliśmy poczekać, aż droga się wyludni. Trwało to kilkanaście minut. Stamtąd drogą przez las i wzniesieniami jedziemy w kierunku Kluż-Napoka. W miejscowości nie spędzamy dużo czas, chwile odpoczynku, rozmów i ruszamy dalej. Było już późne popołudnie, powoli szukaliśmy miejsca na nocleg. Jechaliśmy w kierunku zachodnim. Żeby nie było zbyt konwencjonalnie wymyśliliśmy sobie nocleg gdzieś wysoko w górze. Podążając wzdłuż potoku i skarpy, mijaliśmy stare wioseczki z drewnianymi chałupkami, pięliśmy się coraz wyżej. Wjechaliśmy w drogę leśną, stromą, która prawdopodobnie służyła tylko do zwozu drewna, nie byliśmy pewni czy Patrol w takich warunkach da radę ( po tym wyjeździe mam już pewność, że w połączeniu ze świetnym kierowcą zawsze daje radę!). Kiedy dalej
 się jechać już nie dało, rozbiliśmy namiot. Musieliśmy uważać, bo z jednej strony mieliśmy stromą skarpę. Rozpaliliśmy ognisko, zrobiliśmy kolację, posiedzieliśmy, pogadaliśmy, padliśmy. Obudziło mnie wschodzące słońce. Wybiegłam z namiotu zrobić zdjęcia, śpiochy spały. Było pięknie, promienie wzmagały przyjemne odczucie ciepła po dość zimnej nocy. Po leniwej godzinie ustaliliśmy plan na kolejny dzień. Kiedy zjechaliśmy z powrotem do wioski, po drodze, wypatrzyłyśmy piekarnię. Ze schowanego w środku lasu budynku wydobywał się obłędny zapach. Weszłyśmy z Dorotką do środka,
Dorotka szykuje teren pod rozbicie namiotu
sprzedali nam świeżo upieczony jasny chleb. Smak był genialny, z odrobiną masła opędzlowaliśmy prawie cały bochen. W temacie śniadania to to by było na tyle. Przemieszczaliśmy się po Parku Narodowym Apuseni, na jego północnym krańcu znajduje się wodospad Valul Miresei (Cascada Valul Miresii) dokąd przespacerowaliśmy się urokliwą doliną na małą wycieczkę. Całkiem sympatyczne miejsce. Dzień był słoneczny, jechaliśmy drogami bocznymi, często gruntowymi, gubiąc się to tu to tam. Widoki piękne, bezkres przestrzeni, pasące się krowy, wolno biegające konie. Udaliśmy się do jaskini lodowej położonej w okolicach miejscowości  Garda de Sus. Kupiliśmy bilety wstępu, odczekaliśmy swoje i za przewodnikiem poszliśmy zwiedzić ten teren. Do jaskini prowadzą metalowe, dość strome schody. Żeby się nie poślizgnąć dobrze mieć odpowiednie obuwie (czym niżej tym bardziej ślisko) i  kurtkę bo wewnątrz temperatura spada poniżej zera. W jaskini można podziwiać stalaktyty i stalagmity, które podświetlane są ciepłym światłem, daje to bajkowy efekt. Wymrożeni, po ciekawym doświadczeniu jedziemy dalej przed siebie. W pobliskiej miejscowości kupujemy arbuza, pomidory i inne produkty na kolację. Przemieszczamy się dalej na wschód, mijamy domy często pokryte jeszcze strzechą, pięknie położone w górskich dolinach. Rumuńskie miejscowości mają mnóstwo uroku, środkiem drogi przechadzają się krowy, owce, psy. Starsi ludzie siedzą na ławeczkach przed domami, dzieciaki biegają, bawią się na ulicy. W okolicach Posaga de Sus rozglądamy się z miejscem na nocleg. W dali widzimy skaliste zbocza, bliżej zielone, porośnięte trawą wzniesienia, na których pasą się krowy. Kręcimy się trochę po miasteczku w poszukiwaniu drogi na górę, po kilku próbach znaleźliśmy wyjeżdżoną przez traktory pnącą się w górę ścieżkę. Jest dość stroma i wąska poza tym ma liczne koleiny. Dojechaliśmy do ogrodzenia. Chwila zastanowienia....hmm, wjeżdżamy, mamy nadzieje, że właściciel łąki nie będzie miał nic przeciwko, a krowy nas zaakceptują. Na szczycie widok był wyjątkowy, słońce powoli zachodziło. Zjedliśmy kolację, popatrzeliśmy w gwieździste niebo, zasnęliśmy. Panorama o poranku była niesamowita! Mgła unosząca się nad doliną sprawiała wrażenie jakbyśmy byli w niebie. Wooow, można się popłakać z piękna! Przygotowaliśmy poranny posiłek. Piotrek pozbierał nam do śniadania polne kwiaty, przygotował jajecznicę. Trudno wyobrazić sobie lepsze okoliczności do konsumowania :). Z widokiem na opadającą nad doliną mgłę studiujemy mapę i ustalamy plan dalszej trasy.
Nasz pierwszy nocleg w Rumunii. 
Nowy Monastyr Sapanta Perii
Sapanta
Wesoły Cmentarz w Sapancie
Przemiły sklepikarz z Sapanty
Młode dziewczyny wracające z nabożeństwa


Początkowo mieliśmy pomysł spać gdzieś tam, ale nie mogliśmy namierzyć jak się na te górki dostać.
"Wspinamy się" w poszukiwaniu miejsca na rozbicie namiotu - drugi nocleg
Słońce wschodzi...
... a my śpimy
Bochen lokalnego chleba
Grunt to znać swoje położenie
Rumuńskie wioski
Gdzieś po drodze do Garda de Sus. Świeżo położony asfalt na szerokość jednego pojazdu
Gdzieś po drodze do Garda de Sus
Talizmany
Poszukujemy przejezdnej drogi na górujące nad miasteczkiem pastwiska. 
Pobudka jakby w niebie
Śniadanie jakby w niebie
Prysznic w takich okolicznościach przyrody? Polecam!
Studiujemy mapę i układamy dalszy plan wyjazdu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz