wtorek, 24 listopada 2015

Chiny: Jak sobie pościelisz..., czyli szukamy noclegu i zwiedzamy Zakazane Miasto

Pierwsze minuty w Pekinie. Dworzec kolejowy.
Młoda Chinka poznana w pociągu podprowadziła nas na stację metra. Aby dojechać do zaproponowanego przez nią hostelu mieliśmy wsiąść w linię nr 2. Kupiliśmy bilety za 2Y, wpakowaliśmy się do podziemnego pociągu. Po drodze wyczailiśmy, że jeden z zanotowanych przez nas jeszcze w Polsce hosteli, nazywa się tak samo jak przestanek na trasie. Zapisany hostel był polecany przez innych podróżników, zaryzykowaliśmy, wysiedliśmy wcześniej. Szliśmy długo, najpierw kilometr, później drugi, byliśmy zmęczeni. Wyglądało to słabo. Dochodziła godzina 23:00. Zostawiłyśmy z Anią plecaki chłopakom i poszłyśmy „na zwiady”, bo jak nam napotkany przechodzień powiedział, to już tylko 400 metrów. Kilka pomocnych osób sprawdziło na komórkach lokalizację hostelu i naszą, byliśmy na miejscu, ale niestety szukanego przez nas noclegu tu nie było. Znajdowaliśmy się w okolicach jakiegoś stadionu, dzielnica lanserska, wypasione kluby, drogie samochody podjeżdżały pod miejscową dyskotekę. Wróciłyśmy do chłopaków. Zapadła decyzja. Szukamy noclegu, który zapisała nam dziewczyna z pociągu.
Jako, że metro w Pekinie kursuje tylko do godz. 23:00 wzięliśmy taksówkę ( koszt 20Y). Po drodze mijaliśmy dzielnice, do których bardziej pasowaliśmy. Taksówkarz nie wiedział dokładnie gdzie jest poszukiwane przez nas miejsce, więc zostawił nas na stacji metra na której powinniśmy wysiąść gdybyśmy nim jechali. Odbiliśmy od głównej ulicy i weszliśmy w
Hostel, w którym początkowo mieszkaliśmy
klimatyczną wąską uliczkę, z kafejkami, restauracjami, straganami, na których sprzedawano lokalne owoce. Widoki te przeplatały się z wyglądającą z labiryntu jeszcze węższych uliczek, ogromną biedą. Hutongi – tak nazywa się ten rodzaj zabudowy, to tradycyjne chińskie parterowe budynki połączone ze sobą, bez toalet ( w tej dzielnicy co jakiś czas można spotkać toaletę publiczną). Myślę, że na wielu Europejczykach mogłyby one zrobić spore wrażenie! Przy jednej z nich mieścił się hostel, nie ten, którego szukaliśmy, ale spodobał nam się, postanowiliśmy zapytać. Niestety wolny był tylko jeden pokój z podwójnym łóżkiem (cena 280Y). Trochę ciasno, zapytaliśmy czy znają inny w okolicy. Był! Jakieś 10 minut dalej, jak się okazało ten, którego szukaliśmy. Nazywał się PLOFT i co najważniejsze mieli miejsca. Ani i mi przydzielono pokój z łożem małżeńskim, chłopaki w osobnych pokojach na "jedynkach". 88Y za osobę. Wzięliśmy! Hostel przerobiony z jakiejś starej hali, warunki nieszczególnie dobre, ale miejsce miało fajny klimat. Poza tym była północ i sił nam na jakiekolwiek dalsze poszukiwania brakowało. Wszyscy wskoczyliśmy pod prysznic (osobno rzecz jasna). Pierwsza kąpiel od Irkucka, woow! Woda czarna, głowa umyta...bosko! W hostelu zamówiliśmy jeszcze piwo (10Y), posiedzieliśmy, pogadaliśmy, padliśmy. Spaliśmy długo.
23.08 – pierwszy poranek w Pekinie. Zjedliśmy śniadanie, zrobiliśmy pranie (10Y). Na dziś zaplanowaliśmy wycieczkę trasą: Zakazane Miasto, Plac Tiananmen, Świątynia Nieba. Jeszcze przed wyjściem zerkamy w internecie za jakimś tańszym hostelem. Spisujemy kilka adresów, które będziemy chcieli później odwiedzić. Dzień upalny, około 35 stopni, ruszamy! Metrem, dwiema liniami, wysiadamy na wschodniej stacji Tiananmen. Ludzi jak mrówek (szczyt sezonu), drugie tyle sprzedawców parasolek na głowę, wód i innych, trudnych do ogarnięcia rzeczy. Nad Bramą Niebiańskiego Spokoju, która stanowi główne wejście do Zakazanego Miasta zawieszony jest ogromny portret Mao Zedonga. Po przejściu kilku kolejnych bram, kupujemy bilet wstępu (60Y).
Główne wejście do Zakazanego Miasta
Chińczycy przekrzykują się jeden przez drugiego, hałas straszny, większość z parasolami na głowach, inni parasole w rękach – popularny tu trend. Kupujemy wodę – na terenie „miasta” 5Y za 0,5litra. Na bramkach odbierają zapalniczki oraz statywy do aparatów. Zakazane Miasto robi wrażenie swoją wielką, wszechogarniającą przestrzenią! Jest największym kompleksem pałacowym świata, jest ogromne i całkiem ładne. Spacerowaliśmy długo zaglądając to do świątyń, to do innych bogato zdobionych budynków. Tak doszliśmy do cesarskich ogrodów. Następnie udaliśmy się do Parku Jingshan oraz na Wzgórze Węglowe (wstęp - kolejne 10Y). Oba te miejsca znajdują się na tyłach Zakazanego Miasta. Ze wzgórza widok piękny. Spoglądamy na Zakazane Miasto oraz rozległą panoramę Pekinu. Mamy dużo szczęścia - powietrze jest klarowne, nie ma smogu. Znajdujący się wokół wzgórza Park Jingshan jest pięknym ogrodem chętnie odwiedzanym przez turystów, pełnym drzew owocowych i sosen - idealnym na chwilę wytchnienia. W tym miejscu po raz kolejny w Chinach czuję się jak atrakcja turystyczna – przede mną staje kobieta, wyciąga aparat i bez słowa robi mi zdjęcia, młodzi chińscy chłopcy również fotografują, Ci jednak mniej śmiali, dokonują tego z ukrycia. Na południe od Bramy Niebiańskiego Spokoju znajduje się Plac Tiananmen. Udajemy się w jego kierunku (musimy obejść cały kompleks pałacowy). Plac robi imponujące wrażenie swoimi rozmiarami i przestrzenią, jest największym placem na świecie. Na całym terenie znajdują się jedynie dwa obiekty, dużo na nim czerwonych elementów. Kilka pamiątkowych fotek i idziemy dalej. Kończą nam się pieniądze, mamy końcówkę wody i chusteczek (znowu mamy katar). Nastąpiła ta chwila kiedy musieliśmy udać się do banku. Wróciliśmy w okolice hostelu, szukamy miejsca gdzie moglibyśmy nabyć yuany. Okazuje się, że do wymiany waluty trzeba wypełnić bardzo dużo papierków i podać w nich dużo danych (np. adres miejsca gdzie się zatrzymało). My niestety nie znamy, mówimy, że to niedaleko, wyjaśniamy gdzie. Niestety nazwa nic obsłudze nie mówi. Mają zagwostkę co z nami zrobić. Lekko poirytowany Damian pyta w końcu czy naprawdę tyle formalności jest potrzebnych żeby wymienić pieniądze?! Po 20 minutach z chińską walutą opuszczamy bank. Maciek ucieka na spotkanie w sprawie wyjazdu do Korei. My idziemy na lody (3,5Y zwykły w wafelku). W sklepie kupujemy jeszcze kawę oraz ichniejszy, mocno wodnisty jogurt (6Y). Na popołudniową siestę udajemy się do lokalnego parku. Po godzinie, wypoczęci i na lekkim rauszu, idziemy sprawdzić inny, mamy nadzieje tańszy hostel. Wysiadamy dwie stacje metra dalej i kierujemy się do DRANGON HAPPY HOSTEL. Poznać go można po czerwonych drzwiach i smokach z kokardami (czerwonymi oczywiście). Zaparkowana po drodze do DHH czarna wołga opisywana jest już nawet w przewodnikach. W środku bardzo przyjemnie, pokoje czyste, łazienki bardzo czyste, odjechany bar na środku. Za nocleg początkowo chcą 90Y/ osoba, stargowaliśmy do 80Y. Zrobiliśmy rezerwacje na kolejne noce (do końca pobytu w Pekinie, każdy na inną ilość dni). Zadowoleni wróciliśmy do PLOFTu. W międzyczasie Maciek napisał, że też już skończył. Umówiliśmy się za 20 minut w hostelu. Szybki prysznic i uciekamy odkrywać okolicę. Szukamy posiłku u lokalsów. Trafiamy do niepozornej budki. Niestety nie posiadają obrazkowego menu, więc dogadanie się chwilę nam zajęło. Poruszenie ogromne. Pani przyniosła od sąsiada wielką dyktę z wypisanymi kilkoma posiłkami po angielsku. Decydujemy się zamówić pierożki oraz makaron na zimno z kiełkami. Do tego piwo - ku naszej uciesze kosztowało jedynie 4Y. Po kilku minutach otrzymaliśmy porcję pierożków mięsnych oraz dwie porcje ze szpinakiem i ziołem powodującym metaliczny posmak. Konsumowaliśmy ze smakiem. Obsługa lokalu zapatrzona była w serial, mogliśmy tańczyć na stołach i tak nie zauważyliby. Wieczorem wciąż utrzymywała się wysoka temperatura powietrza, w lokalu jeszcze cieplej, przenieśliśmy się na zewnątrz. Wzięliśmy kolejne piwo, i kolejne, i jeszcze jedno. Wprawiliśmy się w bardzo wesoły nastrój, stan niemalże głupawy. Zaczęły się opowieści dziwnej treści itp. W pewnym momencie Ania udała się „na stronę” i nie byłoby w tym nic wyjątkowego, gdyby nie fakt, że wróciła cała umazana w cemencie. W miejscu, do którego się oddaliła była nieogrodzona budowa, a że było tam ciemno to bidulka wpadła w świeżo wylany beton, po same łydki. Przy próbie oczyszczenia się wpadła ponownie. Najbardziej rozbawił mnie fakt, że  kiedy Ania wróciła, bez słowa usiadła do stolika i jakby nic się nie stało mówi nam, że się troszeczkę ubrudziła. Po chwili się pokazała. Nie mogliśmy się uspokoić ze śmiechu, pojawiło się kilka jego odmian - śmiech ośli, śmiech przez kaszel oraz śmiech przez łzy. To był nasz ostatni wspólny, w czwórkę, wieczór podczas tej wyprawy.
Malowidło na ścianie hostelu PLOFT
Jedzenie uliczne, przygotowywane w warunkach jak na drugim planie. Bardzo smaczne i bardzo popularne
Odnowione hutongi - klimatyczne
Plac Tiananmen 
Zakazane Miasto
Zakazane Miasto
Widok ze Wzgórza Węglowego na Zakazane Miasto
Obowiązkowa jaskółka
Plac Tiananmen 
Plac Tiananmen - Pomnik Bohaterów Ludu

Hutong
Lokalna restauracja, w której spędziliśmy ostatni wspólny wieczór

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz